Za nami kolejne wydarzenie, na które czekałam z duża niecierpliwością. Bardzo się cieszyłam, że konsultacje z Małgorzatą Morsztyn wypadają po kilku tygodniach od przyjazdu Stefana, a więc zaraz na początku naszej wspólnej przygody, ale równocześnie w momencie, kiedy trochę się już poznamy i zgramy, a w efekcie pojawią się i skrystalizują pierwsze nasze wspólne problemy do przepracowania, nie wynikające już tylko z tego, że znamy się dopiero od kilku dni. Miałam poczucie, że te konsultacje zaraz na początku naszej wspólnej drogi pomogą nadać naszej pracy odpowiedni kierunek. Po jesiennych treningach z Elbrusem byłam też pewna, że szkolenie z Małgorzatą Morsztyn wniesie całą masę doświadczeń i informacji do przetrawienia i będzie zwyczajnie ogromnie inspirujące. Oczywiście nie pomyliłam się.
Fot.: Aleksandra Tyrańska
Pierwszy dzień konsultacji był dniem mocnej korekty. Zaczęliśmy od niezbyt może przyjemnego, ale kluczowego etapu – od określenia błędów, na których będziemy się skupiać. Podczas mojej samodzielnej rozgrzewki Pani Małgosia wyliczała tematy, nad którymi będziemy pracować. Szybko zwróciła uwagę na moją asymetrię w siodle i przesiadanie się na lewą stronę, pokazując mi zresztą, jak mocno przekrzywiam na tę stronę siodło i jak bardzo siedzę poza równowagą. Na zbyt dużo działania ręką przy zbyt małym wyjeżdżaniu do przodu. Ale też na zbyt dużo działania jako takiego i w efekcie wysyłanie Stefanowi sprzecznych sygnałów. Zaraz na wstępie pani Małgosia stwierdziła też, że mam w życiu takie szczęście, że wprawdzie zmieniłam konia, ale nowy nauczy mnie dokładnie tego samego, co poprzedni, tylko od nieco innej strony. Duży w odpowiedzi na moje zaciskanie się, zbyt wiele działania i moje napięcie odpowiadał brakiem dążności do ruchu naprzód i zamykaniem się, a Stefan w odpowiedzi ucieka i odpala wrotki, ale w gruncie rzeczy są to reakcje na dokładnie te same błędy.
Fot.: Aleksandra Tyrańska
Po określeniu najważniejszych błędów, na których spróbujemy się skupić, zabraliśmy się do faktycznej pracy. Zaczęliśmy od usadzenia mnie równo w siodle i mojej koncentracji na tym symetrycznym ustawieniu, z luźną, ale przylegającą łydką, równym działaniem rąk i wyprostowanej, ale nie napiętej sylwetce. Moim zadaniem było dążenie do mocniejszego ruchu naprzód, bez ustawiania Stefana na wodzy i przejmowania się tym, co dzieje się z przodu, ale równocześnie bez ciśnięcia i ciągłego popędzania. Miałam pilnować tempa i ewentualnie je korygować, a nie cały czas o nie prosić. Bardzo szybko okazało się, że wiele z moich napięć i usztywnień bierze się z mojej lewej ręki. Od tej ręki zaczyna się też moje przesiadanie się na lewą stronę, więc pani Małgosia mi tę rękę zabrała. Jeździłam trzymając wodze w prawej ręce, z lewą luźno zwisającą wzdłuż tułowia. Początkowo kłusem po ścianie, potem wplatając koła i wreszcie galopując w obie strony na prostych i kołach, wplatając przejścia i utrzymując Stefana cały czas przed sobą w dobrym rytmie. Wszystko, co normalnie zrobiłabym lewą ręką, miałam zrobić łydką. Bardzo cenię w konsultacjach z Małgorzatą Morsztyn tę przestrzeń do eksperymentów, do zbierania doświadczeń i popełniania błędów, którą tworzy pani Małgosia podczas pracy z jeźdźcem. Nawet jeśli wykraczamy poza moją strefę komfortu, robimy coś, co jest nietypowe, to nie po to, żeby odbębnić konkretne ćwiczenie, ale żeby dać mi szansę do doświadczenia czegoś nowego w siodle i do samodzielnego przetrawienia tych wrażeń. Nie ma w tym wszystkim presji i jest miejsce na pomyłki i błędy, bo one przecież też niosą w sobie konkretne doświadczenia i konkretną naukę. Tak jak wtedy, kiedy zaczynaliśmy galopować na kole w lewo, czyli w sztywną stronę Stefana, a pani Małgosia zachęcała „śmiało, najwyżej pojedziecie w prawo i co z tego?”. I faktycznie przy pierwszym okrążeniu, zabrakło zewnętrznej łydki, Stefan odbił w prawo, ale ten błąd pozwolił mi poczuć i zrozumieć, co muszę skorygować.
Fot.: Aleksandra Tyrańska
Po jakimś czasie jazdy bez lewej ręki, kiedy nabrałam w tym luzu i pewności, poczułam, że siedzę inaczej, że ciągnę się równocześnie z kręgosłupa w górę, a z bioder w dół, że siedzę przy tym lekko i pewnie, że mój dosiad jest czulszy na to, co dzieje się po drugiej stronie siodła, a ja wykorzystuję go w pełniejszy sposób niż z lewą ręką na wodzy. Stefan szybko przestał kłaść mi się na łydkę w lewą stronę, zaczął mocniej wypełniać siodło i szedł w fajnym, równym tempie. To ćwiczenie miało mi pokazać kilka rzeczy. Po pierwsze, że jestem w stanie jeździć na Stefanie właściwie całkiem bez wodzy, że bez problemu komunikujemy się dosiadem. Po drugie, że lewa ręka i napięcia, które ona generuje bez mojej wiedzy i kontroli, są źródłem kolejnych napięć i u mnie, i u Stefana. Po trzecie, że jeśli ja przestaję cały czas komunikować do Stefana, a zamiast tego skupiam się na sobie, na luźnym, lekkim i symetrycznym siedzeniu w siodle, to zaczynam mieć pod sobą równie lekkiego i bezproblemowego konia, który nie kładzie się na łydkę, raźno kroczy do przodu i nie odpala wrotek nawet, jeśli sytuacja go stresuje.
Fot.: Aleksandra Tyrańska
Kiedy udało mi się odkryć, ile napięcia generuje moja lewa ręka i faktycznie poczuć różnice w swoim ciele i w ciele Stefana, kiedy te napięcia odejmiemy, to tę rękę odzyskałam i próbowałam utrzymać luz i symetrię w siodle już w normalnym układzie, z dwiema wodzami w dłoniach. Moim zadaniem było to, żeby robić możliwie jak najmniej i przede wszystkim koncentrować się na dobrym ruchu naprzód, na tym, żeby Stefan cały czas był przed łydką. Dodaliśmy do tego mocne dodania w galopie na dłuższej szyi, tak żeby Stefan uruchomił zad i zaczął mocniej wchodzić pod kłodę i sam się nieść. Uczucie w siodle na koniec tego treningu było fantastyczne. Kiedy wyeliminowałam swoje napięcie, a skupiłam się na symetrycznym, lekkim siedzeniu w siodle, zniknęły gdzieś drobne problemy z kontrolą czy z wpadaniem łopatką, które miewam ze Stefanem na co dzień.
Fot.: Aleksandra Tyrańska
Cenię w Małgorzacie Morsztyn jako w trenerze bardzo wiele rzeczy – jej doświadczenie, jej szerokie spojrzenie na konia i jeźdźca, jej bardzo pro końskie, pełne sympatii i szacunku podejście do jeździectwa, jej pomysł na treningi, fakt, że umie dotrzeć do każdej pary. Przy tym wszystkim lubię i doceniam też to, jak bardzo podczas treningu pani Małgosia wciąga i angażuje jeźdźca. Na przestrzeni całego treningu wielokrotnie pyta o wrażenia w siodle, o uczucie, ale też o cele, o bieżące doświadczenia. To opowiadanie o oczekiwaniach na początku konsultacji, o odczuciach w trakcie i wrażeniach na koniec sprawia, że nie tylko tym bardziej koncentruję się na pracy, ale też tym bardziej czuję, myślę, analizuję i zapamiętuję poszczególnie etapy treningu. Dzięki temu łatwiej później szukać tego właściwego odczucia w siodle podczas własnej pracy z koniem. Koniec końców nie chodzi o to, żeby trener, z którym odbywam konsultacje wprowadził jakieś poprawki i powiedział, że tak jest lepiej. Chodzi o to, żebym ja sama tę korektę faktycznie poczuła, umiała nazwać i odtworzyć, a w samodzielnej pracy do niej dążyć. Te ostatnie konsultacje w dużej mierze upłynęły na doświadczaniu i odczuwaniu różnych nowych elementów, sposobów i wrażeń. Celem była nie tylko korekta poszczególnych elementów, ale też moje badanie swoich własnych możliwości i możliwości oraz reakcji Stefana. Z całym dobrodziejstwem inwentarza, a więc i pomyłkami czy błędami. Temu służyła jazda bez lewej ręki, a potem próba odtworzenia tej jazdy już z dwiema rękami. Temu służył też i kolejny dzień pracy, ale o tym w kolejnym tekście.
Fot.: Aleksandra Tyrańska