Kolejne nasze zawody w sezonie były zupełnie inne, niż poprzednie starty. Tym razem startowaliśmy w KJK Romico w Żywcu, gdzie miałam okazję być pierwszy raz, a to, co było specyficzne dla tych zawodów to, że następowały bezpośrednio po naszym teamowym zgrupowaniu w tym samym ośrodku. Ja sama w zgrupowaniu uczestniczyłam połowicznie. Stefan pojechał z resztą ekipy pod opieką Trenera w niedzielę, a ja dojechałam na miejsce w czwartek. W efekcie przez kilka dni Allubet pracował w Żywcu z Trenerem, co wyszło mu na więcej niż dobre, a ja dojechałam do niego w sam raz na ostatni poważniejszy trening i piątkowy wypad na spacer przed dwudniowymi zawodami. Wydawało się, że jest to opcja idealna, bo Stefan na spokojnie zapoznał się z tym miejscem, popracował z Trenerem, co jemu akurat zawsze działa na plus, a i ja miałam okazje wsiąść na niego i przygotować się przed startami. Na czwartkowym treningu, zgodnie z moimi przewidywaniami, Gruby był naprawdę świetny, chociaż tu zaskoczenia nie było, bo kilka dni pracy z Trenerem zawsze robi mu dobrze na głowę i szeroko pojętą jezdność. Bardzo fajnie się prowadził, nieźle skracał w szeregach i liniach co jest dla niego zawsze trudne, bardzo chętnie i pewnie skakał, nawet w trudniejszych sytuacjach.
Formuła dwudniowych zawodów nie jest moją ulubioną, jednak ten trzeci dzień jest w moim odczuciu zawsze dodatkowym doświadczeniem i dodatkową możliwością przepracowania czegoś na parkurze. Niemniej byłam nastawiona do tych startów mocno optymistycznie, bo Stefan miał okazje przez ostatnie dni obeznać się z placem, zadomowić, porządnie odpocząć po transporcie i wskoczyć na odpowiedni poziom przed zawodami. A i czwartkowy trening tym mocniej utwierdził mnie w tym przeświadczeniu, bo Stefan był naprawdę świetny. W sobotę okazało się, że plac w Żywcu, otoczony z jednej strony trybunami, a z drugiej usytuowany wzdłuż drogi wjazdowej, mimo prawie tygodnia treningów na miejscu, jest dla Stefana zaskakująco trudny, jeśli dołoży się do niego widownię i cały harmider związany z zawodami. Spiął się dużo bardziej niż się spodziewałam, niemniej mimo dużego stresu w sobotę Gruby naprawdę dźwignął ten start. Dobrze galopował, mocno się nakręcił, ale nie był poza kontrolą, nie wypłaszczał się, dobrze się skracał. Dał się poprowadzić skrótami, które zaplanowałam, łącznie z mocno abstrakcyjnym skrótem po szóstce, którego pomysł realizacji powstał w drodze na rozprężalnię. Całość przejechał na czysto, z niezłym czasem, w zasadzie nie dotykając ani jednego draga. Gdzieś tam zabrakło mi lepszego prowadzenia w dystansie i ciaśniejszych najazdów tam, gdzie nie decydowała o tym obrana trasa. Po tym przejeździe byłam więcej niż zadowolona. W tym wszystkim mnie też nie zabrakło głowy i chociaż Stefan był mocno nabuzowany i nakręcony, to zachowałam decyzyjność i względnie konsekwentną jazdę. Jako że na następny dzień mieliśmy w planie eLkę egzaminacyjną, to po udanym przejeździe podstawowym treningowy przejazd miałam pojechać grzecznie i spokojnie, z okrągłymi zakrętami i spokojnym rytmem. Co tu dużo mówić – z tej spokojnej jazdy wyszły mi trzy zrzutki i poczucie, ze z Grubym tak się nie da, czego najlepszym dowodem okazał się następny dzień
Do niedzielnej licencji podchodziłam ostrożnie, szczególnie po doświadczeniach z poprzedniego dnia i próbie grzecznego i spokojnego pokonania parkuru w przejeździe treningowym. Miałam poczucie, że to nie jest ani dzień, ani miejsce na jechanie tego konkursu razem ze Stefanem, ale równocześnie zakładałam, że będzie to zwyczajnie nowe doświadczenie. Gruby tradycyjnie spiął się już na rozprężalni i ja też spięłam się jeszcze zanim zdążyłam wjechać na parkur. Już na jedynce Stefan zaczął targać i odbijać się od jednego straszaka do drugiego. Nie trzeba było długo czekać, żeby sytuacja eskalowała, bo już na trójce pokonał nas baner. Stefana otchłań pożarła totalnie. Już na cztery czy pięć fouli do skoku, czułam, że się usztywnia i zaczyna panikować. Mimo jego wyraźnych sygnałów, nie do końca byłam gotowa, zabrakło mojej pewności i jednoznacznej decyzji. Nerwy i usilna próba jechania ładnie i spokojnie też zrobiły swoje. W efekcie Stefan, który generalnie ma swoje za uszami, może brykać, odpalać trzecia kosmiczna, tańczyć, śpiewać i recytować, ale skacze w zasadzie zawsze, tym razem po prostu spojrzał w baner za przeszkodą, błysnął w panice białkiem i zrobił szybki w tył zwrot. I to na tyle skutecznie, że wykatapultowal mnie z siodła. Pierwsze podejście skończyliśmy więc eliminacja, a ja wiedziałam już, że kolejna próba nie będzie walką o uzyskanie licencji, a o nieutrwalenie u Stefana pomysłu na obracanie się na pięcie przed przeszkodą. W drugim przejeździe dopiero po drugiej odmowie udało mi się Grubego przepchnąć przez tę felerną przeszkodę, a potem przez resztę parkuru. Nazbieraliśmy cały worek punktów karnych, ale w gruncie rzeczy cieszyłam się, że dojechaliśmy do końca i w ostatecznym rozrachunku straszny baner nas nie pokonał, a Stefan nie zapamiętał sobie, że szybki zwrot przed przeszkodą prowadzi do wcześniejszego zakończenia pracy.
To podejście do zdawania licencji pozostaje doświadczeniem, z którego należy wyciągnąć wnioski na kolejne próby. Usiłowanie zbyt grzecznego jechania z Grubym prowadzi donikąd, on po prostu musi jechać do przodu i mieć cały czas zadanie. A i moje skupianie się na lądowaniu na dobrą nogę, na ogólnym wrażeniu, sprawia, że gubię koncentrację na kolejnych przeszkodach, na konkretnym zadaniu. Doświadczenie kolejnych startów w Michałowicach było najlepszym dowodem na to, że ten koń może jechać ładnie i spokojnie, ale i ja, i on musimy skupiać się na jeździe od przeszkody do przeszkody, a nie na wszystkim wokół. Oczywiście presję i całą atmosferę tego konkursu trudno zdusić i trudno o nich zapomnieć, niemniej bez tego zawsze będziemy się z Grubym rozsypywać, bo to jest koń, który potrzebuje w parkurze dużo mojego spokoju i opanowania.
Cieszę się z tego wyjazdu z kilku powodów. Mimo nieudanej niedzielnej próby zdawania licencji, byłam bardzo zadowolona z sobotnich startów. Oboje z Grubym mimo mocno mu niesprzyjających warunków dźwignęliśmy ten start i z tego jestem dumna. Do tego samo zgrupowanie przyniosło nam sporo dobrych doświadczeń. Stefan przez tydzień miał okazję trenować na wielkim zewnętrznym placu, co przy naszych warunkach całorocznych treningów na hali jest luksusem i pozwoliło poćwiczyć kombinacje i sytuacje, na które normalnie nie ma u nas miejsca. Dobrze zrobiło mu kilka dni pracy z Trenerem. Stefan dzięki tym kilku treningom zaczął dużo lepiej skracać się w liniach co zawsze było problemem w parkurze, bo niekiedy odbierało mi decyzyjność w kwestii rozjeżdżania danego dystansu. Bardzo fajnie pracował w szeregach i złapał trochę wiatru w skrzydłach na otwartej przestrzeni. Cieszę się, że mnie tez udało się dojechać na ten ostatni trening przed zawodami i też skorzystać z tej przestrzeni i nacieszyć się Stefanem w wersji po kilku dniach pracy pod Trenerem. Do tego ogromną zaletą tych zawodów i tego wyjazdu było samo miejsce, bo poza świetną infrastrukturą treningową, sam ośrodek w Żywcu, stajnia, opieka nad końmi, zaplecze i przestrzeń wokół są równie fantastyczne. No i widoki na parkurze jedyne w swoim rodzaju.