Stefan uzbierał sobie stłuczeniem łopatki, a potem rozcięciem nogi całkiem niezłe wakacje. Wizja pauzowania frustrowała mnie dosyć mocno, bo raz, że plany mieliśmy inne, dwa, że gdzieś tam powoli zaczynało się udawać różne elementy i problemy przepracowywać, a w takich momentach zawsze trudniej z dnia na dzień zarzucić prace i treningi. A trzy, że przy tym wszystkim nieco przerażała mnie wizja powtórki z rozrywki z kontuzji, czyli Stefana orbitujacego wokół mnie w histerycznych podskokach, machającego mi kopytami nad głowa i dostającego spazmów z powodu skrzypiącego kolka od wózka, otwierających się drzwi siodlarni, kota wychodzącego ze stodoły, szurania miotły podczas zamiatania stajni, bądź tez innej dowolnej sytuacji potencjalnie zagrażającej zdrowiu i życiu w opinii Stefana. Spodziewałam się nawet, że może być jeszcze trudniej niż na wiosnę, bo Diabeł w końcu od tamtego czasu urósł, zmężniał, nabrał kondycji, siły i równowagi, a przez ostatnie miesiące przywykł do regularnej, intensywnej pracy. Jednym słowem obawiałam się, że sama na siebie ukręciłam bicz ostatnimi miesiącami dobrej pracy, solidnego jedzenia i hojnej suplementacji, które w efekcie stworzyły silnego i mocnego konia. Fakt, że szaleństwa Stefana narastały wprost proporcjonalnie do upływu czasu od ostatniego treningu, tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że mam racje. I faktycznie ją miałam, to znaczy miałam ją częściowo.
Diabeł rzeczywiście nabrał siły i równowagi przez ostatnie miesiące, wydoroślał, zmężniał i przywykł do określonego rytmu dnia. I, co przewidywałam, nosiło go strasznie już kilka dni od odstawienia go od treningu. Czy to znaczy, ze wróciły czasy rehabilitacji ścięgna z całym dobrodziejstwem inwentarza? No, właśnie nie. Okazuje się, że przez ostatnie miesiące udało nam się nie tylko dobrze popracować, wzmocnić Stefana i jego równowagę, ale też zupełnie przy okazji poustawiać nasze relacje inaczej niż dotychczas. Allubet oczywiście nie spotulniał, bo to nie jest potulny typ, nie przestał być super czuły i reaktywny na wszystko wokół, niemniej przestał wchodzić mi na głowę. Nosiło go strasznie, czasem się złościł, czas po prostu chodził cały napompowany jak balonik czekając tylko na okazję do eksplozji, ale dawał się utrzymać w ryzach. To nie jest tak, że nie wybuchał, nie odskakiwał i nie lewitował wcale, ale jeśli to robił, to szybko i sprawnie udawało mi się sprowadzić go na ziemię. Nie zdarzało mi się, żebym przy tym wszystkim napotkała sytuację nie do opanowania, albo w jakimś momencie czuła, że mnie to przerasta. Nie czułam się zagrożona i nie czułam, żeby zagrożeni byli inni, a to podczas naszej wiosennej pauzy zdarzało się notorycznie.
Ta chwilowa przerwa od pracy i powrót do rzeczywistości sprzed kilku miesięcy uświadomiły mi, jak dobrze znam już tego konia. Ani razu mnie nie zaskoczył swoim zachowaniem. A też i znając go jak własną kieszeń, byłam w stanie wiele jego zachowań przewidzieć i zdusić w zarodku lekkim strofowaniem. Wiele razy widziałam, że już się gotuje, już buzuje, ale jednak udawało się go opanować zanim wybuchł. W tym wszystkim ja też z całą pewnością się zmieniłam. Nabrałam poczucia, że dam radę i że nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć czy wybić z rytmu, a to wewnętrzne przekonanie i wynikający z niego luz z pewnością ułatwiały mi dogadanie się ze Stefanem, mimo gotujących się w nim emocji i pomysłów. A tych była cała masa, bo Stefana nosiło mocno i na spacerach, i w boksie, co nie było szczególnym zaskoczeniem. A im dłużej Gruby nie pracował, tym mocniej wzbierał w nim nadmiar energii i frustracji. W ostatecznym rozrachunku uzbierał 4 tygodnie wolnego. Niby błaha sprawa, a jednak wyjęła nam prawie miesiąc treningów, więc tym bardziej cieszę się, że udało nam się ze Stefanem tak ustawić nasze relacje, że przetrwaliśmy ten czas względnie bezproblemowo.
Od trzech tygodni wracamy już do pracy. Nie jest to jeszcze normalny rytm treningowy, bo nie chcemy się ani spieszyć, ani przeciążyć Diabła po tej miesięcznej przerwie, niemniej pracujemy i zaczynamy z wolna odbijać się nawet od ziemi. Pierwsze trzy razy wsiadał na niego Trener, coby dobrze wprowadzić go w treningowa rutynę, ale tez wziąć na siebie tę początkową, mocno wybuchowa fazę, która mnie mogłaby pokonać. Było dosyć wesoło i było całkiem sporo fajerwerków, chociaż chyba mimo wszystko mniej, niż się wszyscy spodziewali. Względnie szybko, bo już po trzech pierwszych jazdach zaczęłam wsiadać ja. Jest to dla mnie spore wyzwanie, bo Stefan wciąż jest mocno diabłem i nosi go bardzo, a że zrobił się chłopak naprawdę silny i elastyczny, to i jego możliwości zrobiły się dużo większe niż parę miesięcy temu. Każda okazja jest dobra do tego, żeby odpalić wrotki, zerwać się ze smyczy, zrobić nagły zwrot, albo zaserwować mi serie naprawdę widowiskowych baranów. Treningi bez szaleństw w zasadzie się nie zdarzają i niekiedy Diabeł mocno testuje moje nerwy i umiejetność utrzymania się w siodle, a ostatnio udało mu się dosyć widowiskowo wykatapultować mnie z siodła, czego skutki odczuwam w kręgosłupie do dzisiaj, mimo że minęło już kilka dobrych dni od tego wydarzenia. Poziom fantazji Stefana jest dla mnie wyzwaniem, bo – nie oszukujmy się – ja nie jestem typem kaskadera, który w takich sytuacjach uśmiecha się szeroko i jedzie dalej. Te sytuacje mnie stresują, bo sama utrata kontroli jest dla mnie trudna, a jeśli dodatkowo dochodzi mi kwestia innych koni i jeźdźców na hali, o których obecności muszę pamiętać ja, bo Stefan w przypływie fantazji nie myśli i nie patrzy, co dzieje się wokół, tylko konsekwentnie realizuje swoje wizje, to nie ukrywam, że jest to dla mnie spore wyzwanie.
Oczywiście moglibyśmy śmiało przedłużać tryb wsiadania Trenera i mogłabym poczekać, aż Stefan zacznie pracować ciężej, wdroży się w trening z prawdziwego zdarzenia, spuści nieco pary i styki przestaną mu się przepalać. Tyle że to nie jest rozwiązanie. Po pierwsze nie chcę być już taką łajzą, która wsiada na gotowe. Po drugie mam poczucie, że Stefan nie zmieni się jakoś drastycznie. To fakt, że teraz po przerwie, przed wdrożeniem do mocniejszej pracy jest wyjątkowo gorący i elektryczny w reakcjach, niemniej ta jego fantazja i gorąca głowa to nie jest etap, który mogę przeczekać, tylko jego charakter, który w wyniku mocniejszej pracy napewno nieco się wyciszy, ale to zawsze będzie elektryczny i reaktywny na wszystko wokół Diabeł. Jeśli chcę startować na tym koniu i rozwijać się z nim, to po prostu muszę się nauczyć radzić sobie z tą energia i odpowiednio ja wykorzystywać, nawet jeśli Stefan jest akurat wyjątkowo wesoły.
Walka z własnym napięciem, z rozjeżdżeniem do tyłu, by zachować maksymalna kontrolę, z trzymaniem go za mocno w obawie, że znów się zapali, to wszystko bardzo mocno mnie frustruje. To dla mnie trudna lekcja, ale z dużym prawdopodobieństwem bardzo mi potrzebna, żebyśmy mogli faktycznie pójść naprzód i żebym ja zmierzyła się ze swoimi ograniczeniami. Diabeł konkretnie testuje moją siłę charakteru i pewność w decyzji o samodzielnym mierzeniu się z jego pomysłami bez względu na ich rozmach. I mam w tym wszystkim poczucie, że chociaż ta sytuacja i własne nerwy mnie frustrują, to jednak z treningu na trening małymi krokami udaje się iść naprzód. Po miesiącu przerwy od jazdy na Stefanie jestem bardzo mocna głodna treningu i takiego normalnego rytmu pracy. Świadomość, że znowu uciekł nam miesiąc mocno mnie irytuje i jest dobrym motywatorem do dalszej pracy nad sobą, ale też sprawia, że sama na siebie nakładam jeszcze większa presję i jeszcze mocniej się frustruje. Ale to dobrze, ta frustracja jest zwykle u mnie pierwszym krokiem do zmiany i ruchu naprzód. Oprócz niej jest jeszcze jeden czynnik motywujący mnie do pracy i do zmiany – fakt, że po miesięcznej przerwie Stefan zrobił się mocno gorący, ale też i naprawdę dobry w samej pracy – elastyczny, energiczny i chętny. A to chyba najlepsza motywacja do tego, by jeździć lepiej!