Zawody

Czerwcowe zawody w Michałowicach

Pierwsze starty w tym sezonie, a zarazem pierwsze moje starty z Grubym od bardzo dawna wypadały nam w czerwcu w Michałowicach. Było intensywnie i w ogólnym rozrachunku mocno pouczająco. Jechałam eLki – przez trzy dni ze Stefanem i w piątek z Andrzejem. Muszę przyznać, że startami z każdym z chłopaków stresowałam się na swój sposób, każdym trochę inaczej. Ze Stefanem te zawody były trochę loterią, wprawdzie na poprzedzających je parkurach w Facimiechu było naprawdę dobrze, ale znowu na wcześniejszych parkurach w Michałowicach było jednego dnia fantastycznie, a kolejnego strasznie, więc z nim stresowała mnie głównie jego, a w zasadzie nasza wspólna niepewność i nierówność. Tymczasem z Andrzejem czułam bardziej presję tych startów niż niepokój. Anjo to jest doświadczony, szybki i świetny koń, z którym z łatwością można się ścigać na poziomie metra, więc w tym przypadku czułam raczej presję niż strach. Presję, bo z Andrzejem ewentualne spartaczenie tego przejazdu byłoby tylko i wyłącznie moją winą i zwyczajnie głupio byłoby koniem tej klasy nie stanąć w szranki do wyścigu o czołówkę. Zaczęliśmy zawody czwartkowym luźnym rozjeżdżeniem na placu w Michałowicach. O ile z Andrzejem było to raczej formalnością i faktycznie rozgrzewką przed trzema dniami startów, o tyle ze Stefanem ten rozruch i zapoznanie z placem były nam więcej niż potrzebne. Stefan nie miał na tym placu ostatnio najlepszych doświadczeń i wszystko wokół mocno go stresowało, więc możliwość zmierzenia się ze straszakami na sucho, bez parkuru, a przy tym spuszczenia nieco pary, była więcej niż kluczowa. Ostatecznie udało się zjechać z placu na względnym luzie.

IMG_7423

Następnego dnia zaczynałam startami ze Stefanem. Tradycyjnie już na rozprężalni było ciężko i Grubego atmosfera zawodów, harmider i zamieszanie nieco przerosły. Ale nie da się ukryć, że i mnie ta sytuacja mocno zjadła i w efekcie zaczęłam Stefana trzymać zamiast jechać. To był oczywiście początek końca szczęśliwego przejazdu. Brakło energii, brakło tempa, brakło czegokolwiek, dojechałam do końca parkuru z dwiema zrzutkami i poczuciem, że tym razem to ja dałam ciała. Niby miałam kontrolę, niby Stefan nie uciekał, ale skakać nie miał kompletnie z czego, stąd zrzutki, słaby czas i ogólne poczucie niedosytu. Kiepski przejazd ze Stefanem tym mocniej  zmotywował mnie przed startem z Andrzejem. Z Anjo od wjazdu na rozprężalnie jechało mi się na dużym luzie i raczej bezstresowo, mimo że te starty były właściwie moimi trzecimi skokami na tym koniu. Andrzej wrzucony przed jedynką na odpowiednie tempo po prostu płynie, a jedyne, co musi zrobić jeździec, to trafiać między stojaki. To że na nim jedzie się parkur dużo łatwiej, niż na Stefanie jest oczywiste, ale to że z nim potrafię zapanować nad swoją głowa, myśleć w parkurze i bez żadnego stresu jechać w wyższym tempie dało mi do myślenia. Jechało mi się więcej niż dobrze, płynnie, pewnie i z głowa. W ostatecznym rozrachunku dojechaliśmy do celowników z piątym czasem na osiemdziesiąt koni, całkiem niezle jak na wspólny debiut i trzecie wspólne skoki, ale nie mam złudzeń, że z koniem tej klasy była to formalność.

IMG_7563

Ten przejazd dał mi mocno do myślenia odnośnie tempa i energii, które powinnam osiągać z Grubym. W sobotę było wiec nieco lepiej niż w piątek, chociaż dużo za wolno i wciąż ze zrzutka. Dopiero w niedzielę udało mi się ze Stefanem pojechać faktycznie szybciej, ale wciąż nie było to takie tempo, o które nam chodzi, zresztą i tak przytrafiła nam się zrzutka, bo Stefana otchłań z namiotu pochłaniała i nie udało mi się go wyprostować przed przeszkodą. Ale ten start dał mi poczucie, ze w wyższym tempie prowadzi się go dużo lepiej i łatwiej zapanować nad nim, kiedy otchłań bierze nad nim górę. Miłym i satysfakcjonującym momentem tego przejazdu był też najazd na trzecią przeszkodę, kiedy Stefan wystraszył się kwiatków ustawionych na parkurze, które należało objechać, żeby najechać na trójkę. Stefan spanikował, odskoczył i zaczął wycofywać się rakiem. Obrócony przed strasznym krzaczkiem na zadzie i wysłany z dwóch fouli po skosie w okser nawet się nie zawahał, tylko pewnie i czysto pokonał przeszkodę. Okazało się, że wszystkie te irytujące, śmieszne ćwiczenia z najazdów po skosie, z trudnych, krótkich, niepasujących odskoków przyniosły efekty. To był moment miły i satysfakcjonujący, chociaż akurat moja zasługa jest w tym niewielka, a jedynie Trenera, który cała zimę żużlował nas na tych śmiesznych kombinacjach i jak się okazuje już na pierwszych zawodach przyniosło to efekty.

IMG_7424

W ogólnym rozrachunku wróciłam z tych zawodów z poczuciem umiarkowanego zadowolenia z naszych przejazdów i mojej pracy ze Stefanem na parkurze. Start z Anjo był oczywiście w tym kontekście dużą frajdą, ale też ważnym punktem odniesienia do tego, jak wyglada moje startowanie ze Stefanem. To doświadczenie i porównanie dało mi mocno do myślenia. Nie chodzi tylko o to, że Andrzej jest koniem doświadczonym, naskakanym, dynamicznym i takim, dla którego L jest raczej sympatyczna rozgrzewka przed właściwymi startami niż jakimkolwiek wyzwaniem, a Stefan dopiero zbiera doświadczenia startowe. Ale o różnice w moim prowadzeniu tych dwóch koni. Z Andrzejem nie tylko nie bałam się tempa czy bardziej dynamicznej jazdy, ale przede wszystkim umiałam jechać świadomie, a tymczasem ze Stefanem na parkurze nie tylko paraliżowało widmo ewentualnego braku kontroli, ale przede wszystkim totalnie traciłam zdolność logicznego myślenia.

IMG_7562

Musiałam wystartować z Andrzejem, żeby faktycznie zrozumieć skalę moich problemów ze Stefanem. I mam tu na myśli właśnie moje problemy, a nie Stefana. Bo to, że on nie ma doświadczenia w parkurze, że stresuje go absolutnie wszystko, że na rozprężalni, a czasem i na parkurze bryka, szaleje i odpala wrotki, a otchłań pochłania go z każdej strony to jedno, ale drugie to, że mnie w tym wszystkim zawody odbierają zdolność logicznego myślenia, niepewność mnie paraliżuje i zamiast jechać zaczynam go za wszelka cenę trzymać. W efekcie nie jadę w parkurze, tylko walczę o przetrwanie i nie pozwalam Stefanowi galopować, co tylko wzmaga jego frustracje. Te starty uświadomiły mi, że tak naprawdę otrzaskać się z atmosferą zawodów musi nie tylko Gruby, ale w równym stopniu też i ja.

IMG_8708

Z tą myślą pojechaliśmy w następnym tygodniu na jednodniowe parkury szkoleniowe do Sosnowic, żeby nas oboje wystawiać możliwie jak najwięcej na doświadczenia startowe. Ten wyjazd tylko potwierdził moje doświadczenia z Michałowic – Stefana paraliżują nowe miejsca i nowe sytuacje, a mnie brakuje luzu, by dobrze go jechać zamiast go trzymać i się z nim szarpać. Pierwszy przejazd w Sosnowicach znów był dosyć straszny, a drugi już nieco lepszy, chociaż dalej za mało dynamiczny. Znów wdawałam się ze Stefanem w dyskusje, kiedy zaczynał się spinać, zamiast myśleć o utrzymaniu dobrego tempa. W tej wyższej dynamice kontrola przychodzi sama, chociaż trzeba Stefanowi trochę w tym zaufać i zaufać samej sobie, że wcale nie potrzebuję tego konia dusić, by zachować prowadzenie. Znów wróciłam mocno sfrustrowana i z poczuciem niedosytu, ale świadomość własnych błędów i niedosyt są dobre, bo motywują do pracy nad sobą i motywują do zmian. W tej sytuacji praca nad sobą jest o tyle trudna, że można ją odrabiać tylko na zawodach, ale szczęśliwie oboje ze Stefanem od dwóch miesięcy wskoczyliśmy w tryb startów, co dla mnie samej jest też nowym doświadczeniem, ale jego efekty widzę już teraz, bo Allubet przez te dwa miesiące totalnie się zmienił, a i mnie te kilka wyjazdów pomogło nabrać pewności siebie. Zresztą już kolejne starty w Leśnej Woli były tego najlepszym dowodem, ale o tym już w kolejnym tekście.

IMG_1555

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *