Codzienność

Akceptacja i przyzwyczajenie

Z początkiem przyszłego tygodnia miną dwa miesiące od kontuzji Stefana, oboje chyba powoli przyzwyczajamy się do zaistniałej sytuacji. Blondyn wciąż jest wprawdzie w trybie hiper czujności i nieco histerycznych reakcji na różne sytuacje i ochoczo ćwiczy ciągi w galopie podczas powrotu do stajni z powodu suszącej się na ogrodzeniu ścierki, niemniej jednak odkąd dostaje Librium jego reakcje są wciąż wyraziste, ale nieco łagodniejsze, a i sytuacji, kiedy uznaje za zasadne odpalić wrotki, jest mniej. Przede wszystkim jednak codzienność zdecydowanie mniej mu doskwiera. Fakt, że Stefan jest totalnie szczery i bardzo wyrazisty w reakcjach, sprawia, że potrafi być trudny w kontakcie, bo jasno daje wyraz swoim emocjom, ale równocześnie pozwala łatwo ocenić jego faktyczne samopoczucie. Od kilku dni widzę, że Blondyn czuje się zdecydowanie mniej sfrustrowany i napompowany emocjami niż wcześniej. Widać to po jego zachowaniu w boksie, po jego reakcjach na mnie i moją obecność, po zachowaniu na spacerach, po luzie, który gdzieś tam udaje mu się złapać. Nie jest już chodzącą wściekłością, nie jest frustratem gotowym kąsać i straszyć w odpowiedzi na każdy gest. Wita mnie nie zniecierpliwieniem i złością, tylko zadowoleniem i szukaniem kontaktu. Znów mogę podczas spaceru stanąć z nim na dłużej, a on nie wyczekuje w napięciu końca świata. To naprawdę duża odmiana. Chociaż do ideału wciąż daleko i Blondyn nieustająco zapewnia mi podczas każdego spaceru gwałtowne przyspieszenie akcji serca w porywach do stanu przedzawałowego, kiedy postanawia rzucić się do panicznej ucieczki albo próbować swoich sił w lewitacji z powodu konia materializującego się za zakrętem, dźwięku zbliżającej się taczki, albo kota wychodzącego ze stodoły, to jednak dzięki sensownej suplementacji, codziennej rutynie i pracy nad naszą relacją jest dużo lepiej i spokojniej.

DSC_9245-kopia

Ja sama chyba też przyzwyczaiłam się do tej nowej rzeczywistości i nauczyłam się patrzeć na naszą wspólną przygodę trochę inaczej. Cieszyć się z małych sukcesów. Brać każdą sytuację, która nam się przytrafia i wyciągać z niej jak najwięcej pozytywów. Taka poważna kontuzja chcąc nie chcąc powoduje zmianę optyki. Z braku spektakularnych zmian, wydarzeń, wielkich sukcesów i przytłaczających kryzysów, a przy równoczesnym dużym zagęszczeniu i dużej ilości spędzanego wspólnie czasu, zaczyna się dostrzegać i doceniać wydarzenia drobne. Spacer bez ani jednego panicznego odskoku to sukces, spokojne stanie przy zawijaniu i rozwijaniu owijki bez błyskania białkiem z powodu szmeru za drzwiami stajni to mały kroczek w naszej wspólnej pracy, powrót do boksu bez odpalania wrotek na ostatnim zakręcie przed stajnią, gdzie otchłań spoziera złym okiem to źródło satysfakcji, spokój i dobre samopoczucie, dobry humor i łagodne nastawienie do otoczenia Blondyna to powód do radości. Czas rekonwalescencji Stefana jest dla mnie bardzo intensywny, jestem w stajni bardzo często i w ogólnym rozrachunku bardzo dużo czasu spędzam z Blondynem, a że Stefan intensywnie przeżywa każdy dzień i dostarcza mi wielu wrażeń, a i ja staram się jak najwięcej być z nim, to ten etap naszej wspólnej przygody niekiedy wydaje mi się nawet bardziej naszpikowany przeróżnymi doświadczeniami niż tryb normalnej pracy.

DSC_9231

Ta przerwa we wspólnej pracy, w treningach, w rozwoju, której długość i skutki nie są możliwe do przewidzenia była dla mnie poważną lekcją jeździeckiej pokory. Przez ostatni rok pracy z Elbrusem wszystko miałam zaplanowane, każdy tydzień był przewidziany i ułożony tak, by trening Dużego był jak najbardziej zrównoważony. Tydzień czy dwa wyjęte z życia z powodu krwiaka były dla mnie dramatem. Ze Stefanem, z którym z jeszcze większą determinacją i świadomością chciałam od początku postępować jak należy, moja kontrola, zrównoważone podejście do pracy i plan treningu były jeszcze dokładniej rozplanowane i na bieżąco analizowane. Kontuzja uświadomiła mi, jak dalece nie mam nad wszystkim kontroli, jak robiąc wszystko jak należy, z głową i planem, nie jestem w stanie przewidzieć wszystkiego i rozpisać od linijki. Nie da się mieć nad wszystkim kontroli i na wszystko planu, a suma pracy, starań, serca i czasu wkładanego w konia, nie zawsze przynosi sprawiedliwe efekty. Robiąc wszystko jak należy można spotkać tak prozaiczną i elementarną przeszkodę jak zdrowie. Przyznaję, że na początku kontuzji miałam w sobie dużo żalu i poczucia jakiejś życiowej niesprawiedliwości, ale przełknęłam tę gorzką pigułkę i nową rzeczywistość wzięłam na klatę z całym dobrodziejstwem inwentarza – nowymi obowiązkami, żmudną codziennością, koniem, którego czasem nie poznawałam w boksie i zupełnie nieznaną perspektywą.

DSC_9248-kopia

Po dwóch miesiącach mogę powiedzieć, że przywykłam do naszej rekonwalescencyjnej rzeczywistości. Przynajmniej na tyle, że trochę już sobie nie wyobrażam, że będę kiedyś znowu jeździć na Stefanie, tak zupełnie zwyczajnie, że będziemy się pakować na zawody, że będę się martwić o zrzutki, problemy treningowe i nadchodzące konsultacje, a nie spokój na spacerach, zbliżające się kontrolne USG i nogę, która przy popołudniowym spacerze wydawała się wyglądać inaczej niż przy porannym, ale nie jednak nie, a może właśnie tak. To przyzwyczajenie i ta kontuzyjna bańka, w której tkwię jest dobra, bo dzięki nim nasza codzienność nie gryzie mnie tak, jak na początku rekonwalescencji Stefana, chociaż oczywiście czasem ta rzeczywistość doskwiera bardziej, bo akurat zbliżają się zawody, na które planowałam jechać, albo słońce świeci, a las kusi na spacery, albo z siodlarni spojrzy na mnie paka, którą dostałam na 30 urodziny, czyli kilka dni po kontuzji Stefana, a która na swoje pierwsze użycie będzie musiała jeszcze trochę zaczekać. Jest też oczywiście niepokój o naszą wspólną przyszłość, o powrót Stefana do formy i do pracy, którym podszyta jest moja codzienność, bo nie ukrywam, że chociaż wierzę w szczęśliwe zakończenie tej przygody i w to, że za kilka lat będę się z tych naszych wspólnych początków śmiać, to całkiem zwyczajnie się martwię. Staram się jednak nad tym niepokojem panować, nie pozwalać mu brać nade mną góry, nie analizować, nie zastanawiać, co będzie, ile będzie trwała nasza rekonwalescencja i czy Stefan nie zerwie się znowu, jak zaczniemy pracować pod siodłem, tylko robić swoje i czerpać z tego doświadczenia, ile się da – budować naszą relację, uczyć się siebie nawzajem i o sobie samej i być po prostu być.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *