Codzienność

Naderwane ścięgno

Miałam ułożone w głowie intensywne plany na ten rok. Ustalony z grubsza kalendarz startów, plany na kolejne szkolenia i takie bliskie, codzienne założenia i marzenia treningowe. Z początkiem kwietnia mieliśmy wystartować w inaugurujących sezon otwarty zawodach w Swoszowicach. Czułam się przed tymi zawodami spokojnie i raczej pewnie, bo w ostatnim czasie zaczęliśmy ze Stefanem iść w dobrym kierunku. Byłam ciekawa, jak te kilka tygodni pracy od halowych zawodów w Michałowicach i i jak te pozytywne odczucia z ostatnich dni przełożą się na starty, na ile udało się faktycznie pójść do przodu i nad czym jeszcze musimy po pracować. We wtorek mieliśmy ostatni trening skokowy przed czwartkowym wyjazdem. To był bardzo spokojny i równy trening, mimo że warunki mieliśmy trudne, bo wokół zewnętrznego placu, gdzie jeździliśmy, sporo się działo. Stefan naprawdę był ze mną. Tym spokojniejsza – po takim teście koncentracji i naszej współpracy w ekstremalnych warunkach – byłam o nasze przygody na parkurze. Po treningu schłodziłam Stefanowi nogi na myjce, rozsiodłałam, wyczyściłam i zostawiłam w boksie z zasłużoną miską pełną wysłodków. Po południu Blondyna czekała wizyta kowala, do którego trafił prosto z padoku. I to właśnie kowal zorientował się, że Stefan ma zapuchnięty lewy przód na wysokości kości śródręcza. Jadąc do stajni łudziłam się jeszcze, że to jakiś drobiazg, ale na miejscu nie miałam już wątpliwości, że nie jest dobrze, a odwołany start w zawodach to mój najmniejszy problem. Następnego dnia rano dotarła do nas weterynarz, która z miejsca potwierdziła moje obawy. Ścięgno. Na badanie USG i konkretną diagnozę musiałam jeszcze poczekać tydzień. Z taką opuchlizną, jaką miał Stefan, USG mogło dać zafałszowany wynik, a że zarówno w przypadku zerwania, jak i naciągnięcia postępowanie na najbliższe dni byłoby takie samo, nie było sensu robić badania w tym stanie nogi. Przez tydzień Stefan dostawał przeciwzapalne, trzy razy dziennie chłodziliśmy tę nogę solidnie pod bieżącą wodą, spacerowaliśmy i smarowałam mu ją przed wstawieniem do boksu. I modliłam się, żeby za tydzień jakimś cudem okazało się, że ścięgno jest tylko naciągnięte i nadwyrężone. Cóż, cuda często zdarzają się w bajkach, w rzeczywistości niestety dużo rzadziej. Tydzień od urazu USG wykazało spory ubytek w zginaczu powierzchownym. Do momentu diagnozy zdążyłam przeczytać sporą część internetu na temat terapii w przypadku zerwania czy naderwania ścięgien, więc z grubsza wiedziałam, co to oznacza i jak bardzo źle jest.

56169708_1060058134193952_8279905779352338432_n

Urazy ścięgien są niestety bardzo niewdzięczne. Ścięgna ciężko i długo się goją. W miejscu urazu powstaje mało elastyczna tkanka bliznowata, co predestynuje do nawracania kontuzji. Efekt wygojenia przypomina delikatną tkaninę zszytą bardzo mocną nicią – wprawdzie po takiej naprawie pod wpływem obciążenia nitka nie pęknie, ale z dużym prawdopodobieństwem w miejscu szycia puści delikatny materiał. To, na ile koń jest w stanie wrócić do pełnej sprawności i ile będzie na to potrzebował czasu, jest kwestią bardzo indywidualną i zależy od organizmu danego pacjenta. Zakładamy 3 miesiące aresztu boksowego i spacerów w reku, a potem kolejne 2 miesiące rehabilitacji, ale przy takim urazie równie dobrze może to być scenariusz mocno optymistyczny. Od momentu pierwszego wsiadania trzeba dodać jeszcze powolny powrót do właściwej pracy i do formy sprzed urazu, po takiej przerwie i po takiej kontuzji nie da się wrócić w dwa tygodnie do galopad w lesie, ćwiczeń nad podstawieniem zadu i skoków. Skoki to zresztą osobny temat i tak naprawdę niewiadomą pozostaje, czy i na ile Stefan w ogóle do nich wróci. Oczywiście staram się w tym wszystkim być optymistką i wierzyć, że Stefan wróci – do treningów, do skoków i do swojej dawnej formy. Innej opcji po prostu nie rozważam.

56659934_1062809743918791_135355108354424832_n

W przypadku ścięgien podstawową metodą rehabilitacji jest czas. Tego elementu nie da się uniknąć, drastycznie skrócić ani oszukać. Koń swoje musi odstać, a swoje w tym wypadku oznacza, że dla każdego egzemplarza ta ilość czasu do odstania może być bardzo różna. Elementarną i najważniejszą formą wspomagania rehabilitacji są spacery w ręku po twardym. Z jednej strony stępowanie po twardym wzmacnia i stymuluje ścięgna, a z drugiej ten choćby i ograniczony, kontrolowany ruch pozwala przynajmniej w minimalnym stopniu zapobiec zaognianiu kontuzji i nabawianiu się kolejnych przy szaleństwach w boksie spowodowanych frustracją i nadmiarem energii, która koniowi przyzwyczajonemu do regularnego treningu, wylewa się uszami już po kilku dniach aresztu boksowego. Stefan spaceruje trzy razy dziennie, solidne 30 minut w jednej sesji. Dwa razy ze mną i raz z Natalią, bez której niesamowitej pomocy rehabilitacja Stefana z całą pewnością nie byłaby możliwa w takim trybie, w jakim bym tego chciała. Odnośnie spacerów po twardym, ich długości i częstotliwości opinie są bardzo różne, niektórzy weterynarze w pierwszym etapie po kontuzji zabraniają ich całkiem, a potem mocno reglamentują. Nasza weterynarz pozwala nam z różnych względów dreptać do woli i w tej kwestii, jak i w innych zresztą, ufam jej w pełni. Poza tym w pierwszym okresie po kontuzji ścięgno należy chłodzić, żeby pozbyć się opuchlizny, a potem rozgrzewać, metod, patentów i specyfików jest na to ogrom. Na razie jesteśmy na etapie chłodzenia, więc rutynę ogrzewania wypracuję dopiero, kiedy dotrzemy do tego etapu.

56189780_1060993310767101_2645041659187822592_n

Standardową kombinacją leczenia: czas-stęp po twardym-rozgrzewanie, rehabilitację można wspomagać nowoczesnymi metodami, chociaż ze świadomością, że żadna z nich nie zastąpi czasu i nie wypełni ubytku sama w sobie, a jedynie ma na celu pobudzenie tkanek do szybszej odbudowy. Opcji jest bardzo dużo i z całą pewnością zasługują na osobny tekst. Każda z nich ma swoich zwolenników, a ci zwolennicy mają do przytoczenia przykłady pacjentów, którzy po wdrożeniu danej metody błyskawicznie wrócili do pełnej sprawności. Tyle że badań porównawczych nie ma, a w przypadku ścięgien, których leczenie jest tak dalece indywidualne, że znaleźć można przykłady zarówno koni, wracających na parkury wysokich konkursów bez żadnego wsparcia po kilku miesiącach od kilkudziesięcioprocentowego urazu, jak i koni, które przy drobnym ubytku nigdy nie wracają do pracy pod siodłem, ciężko tak naprawdę ocenić, na ile szybki powrót do zdrowia jest zasługą nowoczesnej terapii, a na ile po prostu silą organizmu samą w sobie. Mimo wszystko od początku byłam zdecydowana wspomóc leczenie Stefana. To jest moment na pełną mobilizację, żaden inny etap naszego wspólnego życia, żaden inny wydatek może nie być tak ważny jak ten. Na początek wejdziemy z PRP, czyli iniekcją osocza bogatopłytkowego w miejscu uszkodzenia. Szerzej o tej metodzie napiszę, kiedy będziemy mieć zabieg za sobą. W zależności od efektów będziemy myśleć o kolejnych krokach – shock waves, kwasach, naświetlaniach, blistrowaniu i reszcie opcji.

IMG_2381-kopia

Fot.: Aleksandra Tyrańska

Staram się poświęcać Stefanowi możliwie dużo czasu i uwagi. Przymus stania w boksie przez większość dnia jest dla niego mocno uciążliwy, a chociaż spacery stanowią pewne urozmaicenie i w minimalnym przynajmniej stopniu pomagają mu spuścić parę, to i tak sytuacja go frustruje. Staram się, by możliwie dużo czasu spędzał poza boksem. Wymaga to nie lada organizacji, bo wizyta z realizacją pakietu minimum czyli przygotowania jedzenia, chłodzenia pod bieżącą wodą, półgodzinnego spaceru i smarowania nogi zajmuje mi lekką ręką godzinę, nie licząc dojazdu tam i z powrotem, a takich wizyt w ciągu dnia robię dwie. Staram się jednak tak organizować, by tego czasu wykroić więcej, choćby na czyszczenie na świeżym powietrzu, skubanie trawy na słońcu, masaż, który jest zresztą w przypadku rekonwalescencji bardzo wskazany, albo po prostu stanie i drapanie za uchem przed stajnią. Staram się, żeby ten czas nie był tak całkiem stracony, chociaż nie jest spędzony na treningach. Staram się, żeby to był czas dla nas na poznanie się, na zbudowanie relacji, na trochę innych, kto wie czy nie mocniejszych fundamentach, niż te budowane w normalnych warunkach pracy. Na zaufanie sobie i bycie razem. Wierzę, że ten czas poświęcony teraz w tych wyjątkowo niefortunnych warunkach zaprocentuje, kiedy wrócimy do pracy. Bo wrócimy na pewno.

IMG_4533

Fot.: Ola Zając

Możesz również polubić…

13 komentarzy

  1. gość says:

    Mój koń nie ma kontuzji. Za każdym razem, gdy do niego jadę, poświęcam mu grubo ponad 2 godziny. Pielęgnuję, trenuję/ lonżuję, schładzam nogi po treningu, drapię za uszkiem, wyprowadzam na trawkę, karmię… Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego…normalna jeździecka codzienność…

    1. Kaja says:

      To jasne, że wizyta w stajni bez względu na to, czy przewidziana na trening, lonżę, pracę z ziemi czy spacer to więcej niż dwie godziny. Tyle poświęcałam Stefanowi przed kontuzją i tyle samo wcześniej poświęcałam Dużemu. Obaj pracowali w taki czy inny sposób 6 dni w tygodniu, w przypadku Dużego w stajni byłam więc 6 razy w tygodniu za każdym razem poświęcając mu więcej niż dwie godziny, bo wiadomo, tak jak napisałaś, szykowanie jedzenia, stępowanie, trening/lonża, stępowanie, chłodzenie itd. W przypadku Stefana byłam w stajni 7 razy w tygodniu, bo w dzień wolny puszczałam go dodatkowo na hali, żeby pobiegał, bo sam pobyt na padoku to było dla niego mało, a i jedzenie samo się nie przygotowało.To wszystko to jednak wciąż mniej niż poświęcam Stefanowi teraz, kiedy w stajni jestem dwa razy dziennie. Codziennie. A więc zajmuje to dwa razy tyle czasu, co kiedy był zdrowy. Co więcej, kiedy był zdrowy i z jakiegoś powodu nie mogłam być w stajni codziennie, to świat się nie kończył. Teraz nie mogę odpuścić, nawet wtedy, kiedy moja córka ma urodziny, albo kiedy ma anginę i przez 10 dni siedzi w domu na antybiotyku (true story, oba te wydarzenia miały/mają miejsce na przestrzeni ostatnich dni). Moje jeżdżenie od lat w dużej mierze wpływa i determinuje codzienność nie tylko moją, ale całej mojej rodziny, ale chyba nigdy nie determinowała jej tak, jak teraz. Nie chcę, żeby to zabrzmiało, jakbym się nad sobą użalała. Nie ja jedna mam konia z kontuzją i mam dużo szczęścia, że mam w rodzinie duże wsparcie i możliwość organizacji tak, by możliwie podporządkować dzień pod rehabilitację Stefana, a i w stajni ogromną pomoc, ale jednak nie mogę się zgodzić, że jest to „normalna jeździecka codzienność”.

      1. gość says:

        Mały Książę powiedział” Jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś”.
        Nie jesteś chyba pierwszą osobą, której koń ma kontuję i wymaga spacerów?
        Ani jedyną matką na świcie?
        Anginy i urodziny dzieci, to też nic nadzwyczajnego.
        Można mieć więcej dzieci, więcej urodzin i więcej infekcji.
        A do kompletu np. pracę zawodową.
        Życie takie już jest – pełne obowiązków i odpowiedzialności za podjęte decyzje.
        Nie rozumiem czego oczekujesz, jeśli nie „użalania się” nad Twoim „biednym losem”?

        1. Kaja says:

          Nie do końca rozumiem Twój mocno agresywny ton. W żadnym momencie (ani we wpisie, ani w odpowiedzi na Twój komentarz, ani w żadnej blogowej wypowiedzi) nie napisałam, że oczekuję użalania się nad swoim „biednym losem”. Nie napisałam też, że jestem pierwszą czy też jedyną osobą, która ma konia, dziecko, czy też więcej dzieci i obowiązków i kombinację tychże. Z tym, że angina, antybiotyk u czterolatki czy jej urodziny to nic nadzwyczajnego akurat się nie zgodzę, ale to kwestia życiowych priorytetów. Nie oceniam Twoich, proszę, Ty nie oceniaj moich. Mam świadomość, że wymaga brania odpowiedzialności za swoje decyzje. To własnie robię w sytuacji z kontuzją Stefana. Na blogu – który jest przestrzenią do wyrażania moich opinii na temat jeździectwa czy opisywania mojej stajennej codzienności, a do którego czytania nikt nie jest zmuszany, przynajmniej z tego, co mi wiadomo – piszę o tej kontuzji tak, jak ją widze i jak ją odbieram z ciężką do zorganizowania codziennością, lękiem i trudnościami. Podobnie jak pisałam dotychczas na inne tematy – mocno subiektywnie i zawierając w treści nie tylko suche fakty, ale swoje przeżycia, wrażenia i opinie. Tym zreszt charakteryzuje się forma publikacji jaką jest blog. Jeśli odbierasz to jako użalanie się, to jest mi przykro, nie taki był mój cel, jeśli Cię irytuję – tonem, treścią, sposobem pisania, to nie namawiam do dalszego czytania bloga, temat naderwania ścięgna będzie powracał, podobnie jak borykanie się z logistyką rekonwalescencji i przeżywaniem niepokoju o powrót do zdrowia Stefana.

  2. gość says:

    Nie wiem gdzie dopatrzyłaś się agresji w moich komentarzach?
    Napisałam tylko w żołnierskich słowach o kilku faktach.
    Masz rację, że nie muszę czytać Twojego bloga.
    Ty jednak, pisząc bloga powinnaś liczyć się z tym, że nie każdy się z Tobą musi zgadzać.
    Publikując swoje poglądy i przemyślenia, musisz brać pod wagę, że będą komentowane. Nie koniecznie pozytywnie.

    1. Kaja says:

      Rozumiem i szanuję Twoje zdanie, chociaż nie do końca się z nim zgadzam. Szanuję opinie wszystkich moich czytelników, nawet jeśli są mocno odmienne od moich. Od początku prowadzenia bloga zawsze starałam się przyjmować krytykę, ale też zawsze pozwalam sobie odpowiedzieć na opinie, z którymi nie do końca się zgadzam. Tak jak tym razem, kiedy nie do końca zgadzam się z Twoją opinią, że moja rutyna (jak i wszystkich właścicieli koni rehabilitujących ścięgna) jest normalna i podobna do tej treningowej oraz z tym, że opisując na blogu przygody i codzienność związaną z kontuzją oczekuję – cytuję – „użalania się nad moim biednym losem”. Tylko tyle. Mam nadzieję, że mimo odmiennych opinii zostaniesz na blogu, ale uszanuję też, jeśli uznasz, że to nie jest miejsce dla Ciebie. Pozdrawiam serdecznie i trzymam kciuki za Ciebie i Twojego konia.

  3. Zofia says:

    Życzę dużo zdrowia i cierpliwości w rehabilitacji Stefana. Czekam na dalsze informacje na temat jego zdrowia. Kocham konie i wiem jak jest kiedy czeba zmienić wszystko kiedy koń złapie kontuzję.

    1. Kaja says:

      Bardzo dziękuję.Zdrowie i cierpliwość będą nam w najbliższym czasie bardzo potrzebne. Mam nadzieję, że czas, spacery, cierpliwość, terapia i wiara, że będzie dobrze, zrobią swoje i Stefan spokojnie i w swoim tempie wróci do formy. Dzięki jeszcze raz za miłe słowa.

  4. Piszę komentarz tylko dlatego, że poprzedni jest niepotrzebnie nieprzyjemny.

    Trzymam kciuki za rekonwalescencję Stefana. Znam trudy organizacji czasu dla koni zdrowych i niezdrowych. Jest to szalenie trudne, męczące i frustrujące. „Oswoiłeś” konia czy nie – każdy chce żyć swoim życiem i ma pełne prawo żeby czasem nawet (sic!) ponarzekać. Powodzenia życzę, optymizmu i wytrwałości.

    1. Kaja says:

      Bardzo dziękuję za zrozumienie i za ten komentarz. Fajnie jest wiedzieć, że gdzieś tam „po drugiej stronie internetu” są osoby, które totalnie rozumieją trudy, strach i frustrację, którymi jest podszyta moja aktualna codzienność. Na co dzień chociaż jestem gdzieś w środku przerażona całą tą sytuacją, staram się zachowywać optymizm i przede wszystkim robić swoje – spacerować, być, pielęgnować, uspokajać nerwy i emocja Stefana i wierzyć, że będzie dobrze. Bo przecież zwyczajnie MUSI być dobrze. Dzięki jeszcze raz za komentarz i wsparcie!

  5. Tusiasuchodolska says:

    Kaja. Pisz dalej. Trzymam za Was mocno.

    1. Kaja says:

      Dziękuję! <3

  6. Magda says:

    Pomyśl / skonsultuj z wetem laseroterapię, u nas przy międzykostnym, który leczy się podobnie jak ścięgna, dobrze wpływa!
    Dobrze, że wiesz co mu jest i reakcja była natychmiastowa. Mój koń co najmniej pół roku „chodził” z kontuzją zanim udało się ustalić diagnozę i wdrożyć leczenie, przez co już od roku nie możemy normalnie pracować 🙁

Skomentuj gość Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *