Zawody

Swoszowice – ostatnie zawody otwarte w sezonie

Ostatnimi zawodami w sezonie otwartym były dla nas październikowe starty w Swoszowicach. Początkowo mieliśmy jechać tydzień wcześniej do Żywca na Mistrzostwa Polski Południowej, ale ostatecznie zamieniliśmy w naszym teamowym planie te jedne zawody na starty tydzień wcześniej w Kielcach i tydzień później w Swoszowicach. Dla mnie osobiście był to dużo korzystniejszy scenariusz. Raz że mieliśmy dwa wyjazdy na zwody zamiast jednego, co dawało możliwość jeszcze jednego startu w tym i tak stosunkowo krótkim sezonie. A dwa, że w Żywcu startowalibyśmy w kategorii Amator czyli 90/95cm, a dodatkowo nie miałabym możliwości zdawania wiszącej nade mną wciąż licencji. Po naszych ostatnich startach w Kielcach miałam spory mętlik i poczucie, że na ostatnich dwóch wyjazdach na zawody coś nam się ze Stefanem wysypało i zgubiliśmy gdzieś efekty pracy, którą włożyliśmy przez cały sezon. Gruby, który dotychczas był koniem być może sprawiającym pewne trudności w parkurze, z małym doświadczeniem startowym i nieraz wykazującym duży upór, ale skaczącym raczej wszystko, odmówił bądź próbował odmówić skoku na wszystkich ostatnich parkurach. Coś ewidentnie poszło nie tak.

IMG_7292-kopia

Między zawodami w Kielcach a ostatnimi w sezonie startami w Swoszowicach mieliśmy dwa tygodnie, a mniej więcej połowę tego czasu spędziłam pod nieobecność Trenerów z chłopakami sama. Rozmowy z Trenerami po tragicznych zawodach w Kielcach dały mi do myślenia, a na własną rękę przejrzałam też nagrania z naszych poprzednich startów i one jeszcze dobitniej uświadomiły mi, że faktycznie gdzieś na wysokości poprzednich zawodów w Swoszowicach popełniłam błąd, a Kielce tylko go przypieczętowały. Przestałam galopować. Stefan wprawdzie pędził niekiedy przed siebie, ale w ogóle nie używał zadu, nie miałam jak go usadzić na zadzie, siłowałam się z nim, im bardziej pędził bez ładu i składu, tym bardziej trzymałam go na ręce, zamiast go w tym galopie wyjechać naprzód. Za wszelką cenę starałam się utrzymać kontrolę, zamiast najpierw jechać, próby zdania licencji też zrobiły swoje, bo zaczęłam Stefanem jeździć grzeczniej, a to prowadziło tylko do kolejnych nieporozumień. A do tego wszystkiego pobłażałam mu, po prostu mu pobłażałam, godziłam się na obijanie się, na nie dawanie z siebie tyle, ile może. Godziłam się na odbijanie się od ściany do ściany. A jak coś się działo, to przestawałam jechać, zaczynałam się ze Stefanem kłócić, zapominając, że kłótnie i przepychanki z nim nie prowadzą donikąd. Bo ten gość nie odpuszcza. Przez te parę dni pracy na własną rękę skupiłam się na galopowaniu, na pracy w zaangażowaniu od pierwszej do ostatniej minuty jazdy. Nie chciałam nic specjalnego oprócz jazdy naprzód w trzech chodach, ewentualnie najazdów na pojedynczy drążek, ale ta jazda naprzód miała być faktycznie naprzód. Po jednym dniu takiej pracy przypomniałam sobie, jak bardzo lubię tego konia. Przypomniałam sobie, że to na jego grzbiecie czuję się u siebie i że praca z nim potrafi być po prostu frajdą.

IMG_6538-kopia

Ten tryb faktycznie przełożył się na efekty, bo raz, że różnicę zauważył i nasz Trener po kilku dniach nieobecności, a dwa że ta praca przełożyła się na naprawdę dobry ostatni trening skokowy przed wyjazdem na zawody. Do Swoszowic jechałam więc pełna optymizmu. Mimo pozytywnej zmian w naszej komunikacji z Grubym w domu, postanowiliśmy trzymać się planu i pierwszego dnia Stefan miał wystartować z Trenerem. To korzyść była podwójna, bo raz że Allubet wystartowałby z kimś dużo bardziej doświadczonym, kto w szybkim czasie rozwiązałby ewentualne problemy w parkurze, gdyby takie się pojawiły, a dwa, że Stefan znów miał szansę pojechać P, a wdrażanie go w te wysokości było naszym planem od pewnego czasu. Jeśli piątkowe przejazdy wypadłyby bezproblemowo, to w sobotę i niedzielę wystartowałabym już ja, a do tego w sobotę wystartowałabym też z Anjo. Dyskusyjną pozostawała kwestia, którym z koni miałam w sobotę pojechać licencję, Trener obstawał przy Anjo, ja po ostatnim naprawdę dobrym treningu ze Stefanem chciałam próbować jechać z nim. Obie opcje miały swoje plusy i minusy. Z jednej strony Anjo jest koniem, z którym w parkurze czuję się najpewniej i najspokojniej, a przede wszystkim zachowuję największą trzeźwość umysłu bez względu na sytuacje. Do tego jest koniem, na którym metrowy parkur nie robi wrażenia niezależnie od prowadzenia. Tyle, że Anjo krzyżuje, nie zmienia nóg, a w lewych zakrętach notorycznie ląduje na prawej nodze. Z drugiej strony Stefan, który wprawdzie potrafi, co udowodnił już parę razy, mieć ładne i dobre – w gruncie rzeczy dużo bardziej licencyjne niż Anjo – przejazdy, ale bywa chaotyczny, grzeczna jazda z nim stanowi wyzwanie i łatwo wytrąca mnie z równowagi, a po naszych ostatnich zawodach nasze starty stanowią pewną niewiadomą. Problem ostatecznie rozwiązał się sam.

IMG_7314-kopia

Po tygodniu deszczy w czwartek parkur był na tyle zalany, że wycofaliśmy cały nasz team z piątkowych startów, w efekcie plan się przesunął, Trener startował ze Stefanem w sobotę, a mnie na licencję pozostał Anjo. Stefan miał jechać L i P, z założeniem, że w P wystartuje, jeśli L pójdzie dobrze. Poszło raczej najlepiej, bo panowie konkurs wygrali. Gruby był w parkurze naprawdę fantastyczny. Szedł mocno do przodu, ale pod kontrolą mimo, że zadania, które dostał – chociaż wsparte precyzyjnym prowadzeniem – były z gatunku raczej trudnych. Parę przeszkód bez zawahania skoczył skosem, bez problemu dał się poprowadzić we wszystkie skróty. I w zasadzie jedyny moment, kiedy się zdziwił to linia do ostatniej przeszkody, przed którą Trener mocniej go skrócił, żeby zrobić sobie miejsce. Wyglądało to naprawdę dobrze i Gruby jasno i dobitnie pokazał, że dynamiczna jazda w tempie jest dla niego dużo naturalniejsza, a krótkie i trudne najazdy w gruncie rzeczy pomagają mu się skoncentrować na zadaniu. P przejechał chyba jeszcze lepiej niż L. Był jeszcze pewniejszy po pierwszym starcie i jeszcze pewniej wszedł we wszystkie zadania, a te nie były łatwe. Skakał ze sporym zapasem i naprawdę świetną energią, ale wciąż był pod kontrolą. Szedł mocno do przodu, ale przy tym bez problemu dał się skrócić do tripla. Tym razem zajęli 2 miejsce ze startą setnych sekund do zwycięzcy. O mamo, spisał się chłopak.

IMG_6534-kopia

Mój przejazd licencyjny z Anjo wypadał pomiędzy konkursami Stefana, a po jego zwycięstwie w L, byłam już na tyle zadowolona z przejazdu Grubego, a równocześnie zdanie licencji z Anjo, na którym w zasadzie nie skakałam od ostatnich zawodów, wydawało  mi się na tyle nieprawdopodobne, że podeszłam do tematu zupełnie na luzie i bez własnej presji, która zwykle mnie zżerała. Na rozprężalni skakało mi się bardzo dobrze, a Andrzej jak zwykle dodał mi jeszcze pewności siebie. Na parkur wyjechałam więc na względnym luzie. Starałam się jechać bardzo grzecznie, poprawnie i precyzyjnie, skupiając się na tym, żeby spokojnie doprowadzać Anjo do przeszkód, liczyć dystanse i nigdzie się nie przypalić. Dwa razy skorygowałam nogę, na którą wylądowaliśmy, a reszta przejazdu była względnie płynna. Płynna, ale zbyt wolna. Dostaliśmy 2,5 punktu za wrażenie ogólne i 2 punkty za przekroczenie normy czasu, razem 4,5 czyli o jeden punkt za dużo. W kolejnym przejeździe miałam pojechać dynamiczniej w dystansach, ale wciąż nie gubić rytmu w liniach. Starałam się wdrożyć te założenie, nie tracąc przy tym chłodnej głowy i jazdy od przeszkody do przeszkody. Wprawdzie od drugiej do trzeciej przeszkody przegalopowaliśmy dystans na złą nogę, bo nie miałam już miejsca na korektę (zresztą takie też było moje założenie na te przejazdy, że jeśli korekta, ma rozsypać nam przejazd, to nie ma co jej podejmować), ale poza tym chyba udało się wdrożyć założenia, bo tym razem normy czasu nie przekroczyliśmy, a końcowa ocena wynosiła 3,5 punktu czyli egzamin został zaliczony. Wreszcie! W ostatecznym rozrachunku niewiele lepiej ten dzień mógł w ogóle wyglądać – Gruby wygrał L, w P, które jechał drugi raz wżyciu zajął drugie miejsce, a ja zdałam wreszcie licencję. Co śmieszniejsze – zdałam ją z Anjo, którego od początku odrzucałam jako partnera do realizacji tego projektu. A jednak.

IMG_7291-kopia

W niedzielę startowałam już tylko ze Stefanem. W gruncie rzeczy byłam bardzo ciekawa tego przejazdu i czułam lekką presję. Gruby poprzedniego dnia udowodnił, że potrafi być nie tylko dobry i pewny w prowadzeniu w parkurze, ale i bardzo skuteczny. Ewentualne problemy na przeszkodach, odmowy i spłynięcia byłyby najlepszym dowodem na to, że ja tego konia prowadzić nie umiem. Po sobocie bardzo się cieszyłam, że okazało się, że problemy ze Stefanem w parkurze są kwestią moich błędów i naszej słabej komunikacji, a nie problemów Stefana jako takich i że ten koń przy dobrym prowadzeniu jest szybki, pewny, skuteczny i dokładny. Ale równocześnie bardzo nie chciałam udowodnić w niedzielę, że ja nie potrafię względnie dobrze poprowadzić go wcale. Już na rozprężalni starałam się koncentrować na dobrym galopie i jeździe mocno do przodu. Skakało mi się bardzo dobrze. Do jedynki pojechałam mocno i przez cały parkur starałam się trzymać założenia utrzymania dobrej dynamiki. Pominęłam jeden skrót, ale wszystkie pozostałe założenia trasy i dystansów zrealizowałam. Jechało mi się jak nigdy. Tak dobrze nie prowadziło mi się tego konia dotychczas na żadnym parkurze. Zachowałam przy tym chłodną głowę i myślenie od przeszkody do przeszkody. Nawet tam gdzie zabrakło mi refleksu i w linii na ciasne sześć zaczęłam skracać na czwartej fouli, Stefan poszedł w to skrócenie bez zawahania i ostatnią foulę dobił przed skokiem z ogromną mocą, ale dał się skrócić i zrobił tyle kroków, ile chciałam. Na ostatniej przeszkodzie popełniłam błąd próbując go wyprostować do przeszkody po skrócie i w efekcie wszedł w skok zgięty. Należało skoczyć pod ukosem zamiast walczyć o wyprostowanie. Ten błąd kosztował mnie zrzutkę i utratę drugiego miejsca. Ostatecznie skończyliśmy na 7 miejscu i chociaż apetyt rośnie w miarę jedzenia i byłam na siebie zła o tę zrzutkę, to byłam więcej niż zadowolona z samego przejazdu. Pierwszy raz jechało mi się tak dobrze i równocześnie tak świadomie cały parkur. Pierwszy raz faktycznie się ścigałam, ale zupełnie bez tradycyjnego chaosu. Wszystko miałam pod kontrolą, a Stefan był idealny. Szkoda zrzutki, ale… w gruncie rzeczy chrzanić tę zrzutkę, skoro wreszcie się odblokowaliśmy i wreszcie czuję, że wiem, jak mam tego konia jechać w parkurze i co więcej mam z tego tyle frajdy. Być może dzięki tej zrzutce następnym razem starczy mi rozumu, żeby nie próbować przedobrzyć na ostatniej przeszkodzie.

IMG_6536-kopia

Można powiedzieć, że zamknęliśmy sezon naprawdę świetnie. Stefan zaliczył naprawdę dobre starty i z Trenerem i ze mną, wygrał pierwszy konkurs, świetnie i bardzo skutecznie przejechał drugie w życiu P i chyba można powiedzieć, że wreszcie się odblokowaliśmy. Ja zupełnie nieoczekiwanie zdałam licencję, dzięki czemu spadł ze mnie ciężar podchodzenia do tego konkursu jak do jeża i próby ugrzeczniania Stefana na siłę z myślą o konkursach licencyjnych. Chyba to otrzeźwienie na ostatnich zawodach w Kielcach było mi potrzebne, żeby zebrać się do ładu i zmienić coś w sobie. Teraz czeka nas chwila oddechu, a zaraz zaczynamy sezon halowy. Trochę nie mogę się doczekać!

IMG_7313-kopia

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *