Codzienność

Zacznij od siebie

Rekonwalescencja Stefana, chociaż w swoich założeniach raczej monotonna i jednostajna, bo ograniczona do powtarzalnej rutyny codziennych spacerów wzdłuż stajni, czyszczenia, wcierek i odliczania dni do kolejnego USG, jest dla mnie czasem bardzo intensywnym. Oczywiście ta intensywność wynika z jednej strony z ilości moich wizyt w stajni i w efekcie czasu spędzanego ze Stefanem, a z drugiej z ilości wrażeń, których dostarcza mi Blondyn konsekwentnie dążąc do perfekcji w realizacji kursu akrobacji dla zaawansowanych, którego zajęcia praktyczne odbywają podczas naszych spacerów. Ale ta intensywność wynika też i z dynamiki naszej relacji, w której w ostatnim czasie sporo się dzieje. Spędzając ze sobą sporo czasu w warunkach dla obu stron trudnych, bardzo mocno się docieramy i uczymy siebie nawzajem.

DSC_9624

To, że relację z koniem buduje się w każdym momencie przebywania z nim, a nie tylko podczas treningów, nie jest dla mnie nowością, ale przebywanie ze Stefanem tak często i intensywnie – bez wsiadania czy jakiejkolwiek formy tradycyjnie rozumianej pracy – przypomniało mi dobitnie, jak wielkie znaczenie ma każda chwila spędzana z koniem. I jak każdy moment równocześnie kształtuje i odzwierciedla tę relację. Przemiana Stefana z sympatycznego, chociaż charakternego dzieciaka we wściekłego, kopiącego i reagującego histerycznie na każdy szmer frustrata, jaką wywołało w nim zamknięcie i brak pracy, bardzo mocno uwydatniło moje problemy w relacji z nim.  Z swoimi poprzednimi końmi, a potem ze Stefanem, intensywnie i sumiennie pracowałam nad tym, żeby mimo braku wrodzonych predyspozycji, być w tym układzie przywódcą i szefem. Takim z prawdziwego zdarzenia – spokojnym, opanowanym, ale stanowczym i zdecydowanym. Powoli, małymi krokami udawało mi się szlifować w sobie tę postawę zarówno podczas treningów, jak i codziennego przebywania z koniem. Dla osoby, która naturalnym przywódcą nie jest, stanowi to nie lada wyzwanie, ale przed kontuzją Stefana, czułam, że jestem na odpowiedniej drodze i udaje mi się od początku odpowiednio ustawiać naszą relację. Rekonwalescencja Blondyna udowodniła, jak wiele przede mną jeszcze w tej materii wyzwań.

DSC_9609

Bycie liderem z koniem bardzo odległym w swoich zachowaniach od szeroko przyjętej normy, histerycznym i szalenie przy tym ekspresyjnym – jest dużym wyzwaniem. To, co udało mi się w sobie samej wypracować przed ostatnie lata, jest aktualnie wystawiane na poważną próbę, a zachowanie takiej postawy, jaką bym chciała u siebie widzieć, jest w tej sytuacji sporym wyzwaniem. To tym trudniejesze, jeśli z tyłu głowy wciąż ma się kontuzję Stefana i przyczynę tych spacerów, które nie są zwyczajnym zadaniem treningowym, tylko wymogiem rehabilitacji, a od jego zachowania podczas tych spacerów zależy w dużej mierze przebieg, czas i skuteczność rekonwalescencji. Każde wyjście, podczas którego Stefan ćwiczy lewitację, kosztuje mnie potem wiele nerwów i strachu o to, czy w efekcie nie pogorszył właśnie swojego stanu. Mam świadomość, że Blondyn zrywając się do dzikiego galopu może w ułamku sekundy przedłużyć swoją rehabilitacje 0 kolejne miesiące, albo w ogóle przekreślić powrót do sportu. Ta świadomość paraliżuje, przeraża i znacząco utrudnia stanowcze egzekwowanie posłuszeństwa, które zwykle wiąże się z dodatkowymi akrobacjami Stefana, który tak łatwo się nie podporządkowuje. Nie ukrywam, że po tym, jak przy jednym z panicznych odskoków Stefana zarobiłam kopniaka w biodro, a ostatnio jego kopyto przeleciało mi w zadziwiająco bliskiej odległości od ucha, to kwestia własnego poczucia bezpieczeństwa też siedzi mi gdzieś z tyłu głowy, a zachowanie luzu i wewnętrznego spokoju w sytuacjach kryzysowych stało się jakby trudniejsze. Oglądałam ostatnio na youtube krótki dokument „500 miles” o weteranach wojennych pracujących z dzikimi mustangami. Jeden z bohaterów tego filmu mówi takie zdanie, które zostało mi w głowie, że w różnych sytuacjach, które przydarzają się w pracy z dzikimi końmi on też się boi, tak samo jak inni, ale jemu ten strach nie przeszkadza i może to sprawia, że praca i budowanie relacji z dzikimi zwierzętami przychodzi mu łatwiej. Mnie strach niestety przeszkadza i chociaż wiem, że Stefan nie jest agresywny i nie ma na celu zrobienia mi krzywdy, to świadomość, że w panice i histerii działa wbrew logice i na oślep, sprawia, że w sytuacjach naprawdę kryzysowych nie umiem jakiejś formy niepokoju całkowicie w sobie wyłączyć. Staram się nie walczyć z tym niepokojem, tylko mimo wszystko wypracować w sobie takie poczucie, że dam radę. Nie unikać sytuacji trudnych, tylko stawiać im czoła – stanowczo, ale na luzie i z taką ilością wewnętrznego spokoju, na jaką mnie stać. Szczęśliwie wraz z upływem czasu, ilością eksplozji Stefana i trudnych sytuacji, z którymi musiałam się zmierzyć, ja też nabieram jakiejś formy doświadczenia, a zachowanie Stefana w pewnym sensie mi powszednieje, każdy kolejny wybuch robi na mnie mniejsze wrażenie, a poczucie, że przez ostatnie dwa miesiące dałam radę w tylu sytuacjach w pewien pokrętny sposób krzepi i dodaje pewności siebie i luzu.

DSC_9628

Ta dosyć graniczna sytuacja przebywania z koniem, który jest w efekcie zamknięcia mocno histeryczny w reakcjach i nazwijmy to „pracy” z nim, bo przecież spacery w ręku w stępie też są jakąś formą wymagań stawianych koniowi, bardzo wyraziście pokazuje, jak bardzo ważne w relacji z koniem jest praca nad sobą. Stefan jest dla mnie lustrem. Bardzo szybko odpowiada na moją stopniową pracę nad sobą i nad naszą relacją. Jednoznacznie i bardzo wyraziście odzwierciedla moją postawę i moje podejście. Na początku rehabilitacji Stefana starałam się w odpowiedzi na jego akrobacje wyciszać i uspokajać go, starając się unikać eskalacji i kolejnych gwałtownych reakcji, w obawie o stan jego nogi. Teraz staram się w tych sytuacjach nie pozwolić mu na przejęcie kontroli, stanowczo przypominać mu o tym, kto w tej relacji kogo wziął na spacer i kto podejmuje wszelkie decyzje. Nawet jeśli to wymaga jednoznacznej, wyraźnej korekty, a w efekcie wiąże się z jego protestami, cofaniem, brykaniem i podskakiwaniem. Tak naprawdę jest to w dużej mierze ta sama praca, co w przypadku przepracowywania lęków i szaleństw pod siodłem, tylko sygnały są wyrażane w nieco innej formie. Wciąż jednak chodzi o robienie swojego, spokojne i stanowcze egzekwowanie kolejnych zadań bez względu na okoliczności. Tak naprawdę nieważne, czy chodzi o przeskoczenie oksera mimo pojawiającego się w rogu hali cienia, czy o spokojne stępowanie w narzuconym tempie bez włączania trzeciej kosmicznej mimo kota wychodzącego ze stodoły, koniec końców i jedno i drugie to zadanie, które stawiamy przed koniem. Ważne jest, by szybko i stanowczo korygować, ale równie szybko wracać do emocjonalnego poziomu zero, nie dawać się ponosić nerwom, nie eskalować, nie szarpać się w imię błędnie rozumianej kary czy dawania upustu swoim emocjom, tylko zwyczajnie dalej robić swoje. Bardzo dla mnie trudne, chociaż równie istotne, jest niezwracanie przesadnej uwagi na Stefana, niewywieranie ciągłej presji, nienastawianie się na eksplozję, uparte maszerowanie bez względu na wysyłane przez niego sygnały i oznaki jego zbliżającej się paniki. Częstokroć eksplozję wywołuje jej oczekiwanie, a nie pierwotny czynnik, a i sama presja, jaką wywiera ciągłe spoglądanie i kontrola, niepotrzebnie irytują Blondyna. Te zasady, chociaż bardzo proste i przecież doskonale mi znane, w tej nowej i bardzo trudnej dla nas obojga sytuacji, są sporym wyzwaniem. Szczególnie, że Stefan w swojej postępującej spacerowej histerii nie ułatwia mi zadania.

DSC_9605

Od kilku tygodni staram się postępować tak, jak postępowałabym przepracowując problem z siodła – nie myśleć w ogóle o Stefanie, tylko bardzo mocno skupić na sobie i kontroli własnych błędów popełnianych podczas naszych spacerów. Próbuję przy tym wszystkim odnajdywać w sobie spokój, pewność siebie i luz bez względu na to, co Blondyn akurat wymyśla, doceniać małe sukcesy i nie myśleć zbyt dużo, tylko cieszyć każdą dobrą chwilą, a w tych gorszych momentach szukać błędu w sobie. I faktycznie widzę dużą poprawę w moim panowaniu nad sytuacją, ale przede wszystkim w jego zachowaniu. Im większą mam kontrolę, im bardziej jestem szefem, tym nie tylko szybciej udaje mi się go podporządkować w kryzysowej sytuacji, ale przede wszystkim tym mniej tych kryzysowych sytuacji w ogóle nam się zdarza. Widzę też, że Stefan zszedł na nieco niższy poziom emocji, umie już złapać trochę luzu, opuścić głowę i skubnąć trawę, nie zastyga z białkiem strzelającym na wszystkie strony, płoszy się wciąż, ale jego reakcje są mniej widowiskowe. Jego rekonwalescencja jest dla mnie poważną lekcją i też ważnym przypomnieniem, jak dalece koń jest dla swojego człowieka lustrem i jak bardzo dużo jest w tej relacji zależności i drobnych czynników wywołujących spektakularne efekty, a przede wszystkim jak bardzo ważne jest, by pracę nad każdym problemem zaczynać od siebie.

DSC_9623

 

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *