Codzienność

Listopadowe konsultacje z Małgorzatą Morsztyn

Nasze drugie wspólne konsultacje z Małgorzatą Morsztyn za nami. Tak się złożyło, że to szkolenie trafiło nam się w bardzo dobrym momencie – wróciliśmy już do normalnej pracy, trenujemy, Stefan przyjął obciążenie, a nasza praca jest już na tyle zaawansowana, że i borykamy się z różnymi trudnościami, które fajnie skonsultować z niezależnym autorytetem. Z tych przeróżnych codziennych problemów treningowych Małgosi chciałam pokazać przede wszystkim jeden – z osiągnięciem dobrej energii do ruchu naprzód bez zapalania się Stefana i włączania trybu powietrznych akrobacji. Nad tą kwestią pracujemy intensywnie na codzień razem z naszym Trenerem i mam poczucie, że już teraz udało nam się sporo pójść naprzód i że jesteśmy na właściwej ścieżce. Konsultacje z Małgosią były okazją do zestawienia naszej aktualnej drogi i metody pracy z innym Trenerem, którego ocenie ufam, a który ma ogromne doświadczenie w pracy z przeróżnymi końmi i który być może wskaże inny sposób poradzenia sobie z tą kwestią.

DSC_06-kopia

Pierwszy dzień konsultacji był mocno wybuchowy, z czego się cieszę, bo Stefan w pełni pokazał problem, nad którym chciałam na tych treningach popracować. Podczas tradycyjnej rozmowy poprzedzającej trening po krótce nakreśliłam, co się u nas wydarzyło od ostatniego szkolenia. Opowiedziałam więc o kontuzji, burzliwej rehabilitacji, jeszcze burzliwszym wdrażaniu do pracy, zmianie trenera, aktualnym stanie rzeczy i oczywiście o problemie, nad którym chciałabym popracować czyli trudnością z uzyskaniem satysfakcjonującej energii do ruchu naprzód bez utraty kontroli i zrywania się Stefana ze smyczy. Zaczęliśmy od luźnego kłusa, celem było wyjeżdżanie Stefana od początku dobrze do przodu, uzyskiwanie dobrych reakcji na pomoce i utrzymanie dobrego poziomu energii. Stefan parę razy bryknął, ale w gruncie rzeczy bez większego sprzeciwu pracował, pogalopowaliśmy chwilę luźno do przodu, żeby go rozgrzać. Kiedy wyjechałam na przekątną w kłusie prosząc wciąż o rytmiczny ruch naprzód, Stefan odpalił wrotki. Zasadził mi dwa szybkie z krzyża, jak poprawił za trzecim razem, to już mnie w siodle nie było, jednoznacznie i dosadnie pokazując, na czym nasz problem polega. Tego dnia ja w siodło już nie wróciłam, a Stefan trafił na intensywną sesję pracy z ziemi i na lonży. Małgosia długo pracowała z nim nad kontrolą i ustaleniem hierarchii, Allubet był nastawiony raczej wojowniczo, odmawiał zmian kierunku, ustępowania od nacisku, ukazując nasze braki w podstawach końskiego savoir vivre. Na lonży nie było wiele lepiej. Stefan nie skupiał się na lonżującym go człowieku, poproszony o cokolwiek napinał się, a wraz ze zwiększaną presją czy prośbą o wyższy poziom energii łatwo się zapalał. To ostatnie robił zresztą i w momentach zupełnie przypadkowych, odpalając wrotki, kiedy Małgosia go chwaliła albo kierowała kilka słów do słuchaczy. M. Morsztyn błyskawicznie i stanowczo hamowała jego szaleństwa równocześnie proszą w odpowiedzi o jeszcze wyższy poziom energii, jeszcze obszerniejszy galop. Trwało to chwilę, ale Stefan ostatecznie odpuścił i podporządkował się.

DSC_062

DSC_02-kopia

Kolejny dzień z założenia zaczęliśmy od pracy z ziemi i na lonży. Allubet od początku zaczął z innym niż poprzedniego dnia nastawieniem. Był czujny, uważny, słuchał i starał się. Czasem się gubił, czasem działał za szybko, zamiast zastanowić się, o co jest w tym momencie proszony, ale w ogólnym rozrachunku był zupełnie innym koniem niż poprzedniego dnia. Na rozgrzewkę zaczęli od „sztuczki”, czyli od pracy nad trawersem w ręku. Stefan „sztuczkę” pojął błyskawicznie, pokazując, że oprócz bycia łobuzem, potrafi być i fajnym, chętnym do współpracy chłopakiem. Na lonży szybko przeszli do meritum pracy, czyli do zwiększania presji, dobrej energii do ruchu naprzód i obszernej fouli bez zapalania się i szaleństw. Całkiem niewybuchowo nie było, Stefan kilka razy odpalił wrotki i kilka razy wywinął zadem w swoim najlepszym stylu, ale Małgosia szybko te szaleństwa ucinała i równocześnie jeszcze intensywniej goniła Stefana do ruchu naprzód. Znam tego konia na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że kilka dobrych razy był bliski zapalenia się, ale – chociaż było to dla niego duże wyzwanie – powstrzymał się, stęknął, dodał i pogalopował mocniej do przodu bez eksplozji. Kolejnym etapem niedzielnego treningu była praca pod siodłem na lonży. Celem było osiągnięcie przeze mnie tego samego efektu z siodła ze wsparciem M. Morsztyn na drugim końcu lonży – utrzymanie od początku do końca dobrej energii do ruchu naprzód w pełnej kontroli i z poczuciem, że mogę nad tą energią panować i mogę wymagać od Stefana więcej. Miałam pozwolić mu dodać nawet i mocno, rozciągnąć się i zgubić nadmiar energii, ale nie pozwolić mu brykać. I wreszcie tę samą pracę odtworzyliśmy już bez lonży. I znów cele były dwa – dobry, aktywny kłus i okrągły, mocny galop z pełną otwartą foulą, ale też moja pełna kontrola, poczucie panowania nad sytuacją i bezpieczeństwa. Przezwyciężenie poczucia, że nie mogę wymagać więcej, żeby nie doprowadzić do wybuchu Stefana. Miałam sama dla siebie testować różne sytuacje – dodać, dotknąć Stefana bacikiem i poprosić o jeszcze obszerniejszą foulę, a to wszystko w pełnej kontroli i pode mną, a nie niezależnie ode mnie. W tym wszystkim pomagała i równocześnie „przeszkadzała” mi Małgosia z ziemi, poganiając Blondyna świszczącym batem do lonżowania, tak, żebym jeszcze dobitniej poczuła i doświadczyła tego, że mogę wymagać bez względu na okoliczności i być w kontroli nad sytuacją, a reakcją Stefana może być wystrzelenie do przodu, ale nie seria dzikich baranów i wyskakiwanie z czterech nóg w powietrze. Wrażenia z siodła, poziom energii Stefana i moje poczucie kontroli były na tym końcowym etapie pracy naprawdę świetne.

DSC_082-kopia

Bardzo się cieszę, że te konsultacje potoczyły się w taki, a nie inny sposób i Stefan w pełni pokazał zakres i skalę problemu, który usiłowałam nakreślić na początku treningu. Jego sobotnie szaleństwa i mój upadek pozwoliły w pełni oddać poziom trudności z jakimi się mierzymy i z tego bardzo się cieszę. Gdyby Stefan był „grzeczny”, potuptalibyśmy w miejscu, ale właściwie nie liznęlibyśmy nawet tematu najbardziej dla mnie kluczowego. Wniosków i doświadczeń wyniesionych z tego weekendu konsultacji mam kilka. Pierwszy, najważniejszy i najbardziej budujący jest taki, że zmierzamy w naszej codziennej pracy z Trenerem w dobrym kierunku. W ten sam sposób staramy się pracować na codzień – zarówno nad Stefanem, jak i nade mną. Fajnie jest wracać z konsultacji z potwierdzeniem tego, że idzie się właściwą ścieżką. Cieszę się też ze słów Małgosi Morsztyn o Stefanie, że jest to koń bardzo mądry i bardzo szybko uczący się, cieszę się, że w momentach dobrych, bardzo go chwaliła.  A przede wszystkim cieszę się ze wskazówek przekazanych nam przez M. Morsztyn do dalszej pracy, a tych było całkiem sporo, bo i sporo pracy zostało przez ten weekend rozpoczętej.

DSC_9-kopia

Celem zgodnie ze wskazówkami M. Morsztyn jest otwarcie Stefana, pozwolenie mu galopować mocno do przodu i nauczenie go, że może nadmiar energii zgubić, że nie musi jej kumulować. To oczywiście nie oznacza trzymania wodzy za sprzączkę i wesołego patatajania do przodu, bo na tym koniu na ten moment jest to zwyczajnie niemożliwe. Poczucie bezpieczeństwa i kontrola muszą być w tym wypadku na pierwszym miejscu, ale nie mogą energii blokować i próbować zdusić. Muszę konsekwentnie od początku wymagać dobrego ruchu naprzód, pod kontrolą i między pomocami, ale mocno jechać do przodu, pozwalając na dodanie, nawet na pojedyncze wesołe bryknięcie, ale nie na ponoszenie, serie z krzyża i wyskakiwanie z czterech nóg. Muszę się nauczyć wyczuwać momenty, kiedy Stefan chce się zapalić i błyskawicznie, konsekwentnie je gasić w zarodku, choćby oznaczało to mocną reakcję, a potem równie błyskawicznie wymagać ruchu naprzód. Im mocniej Stefan będzie usiłował fikać, tym mocniej powinnam jechać go do przodu. To jest właśnie to, co Karol, który raz, że ma o stokroć większe doświadczenie niż ja, a dwa, że z Allubetem zjadł beczkę soli podczas wdrażania go do pracy i zna każdy element jego repertuaru, robi bezbłędnie i bez wysiłku, kiedy to on jest w siodle. Pod nim Stefan się nie zapala i  nie włącza trybu akrobacji, bo Karol jest w stanie w punkt zareagować, kiedy tylko Allubet pomyśli o szaleństwach i odrazu jechać go dalej mocno do przodu. Tego ja sama muszę się nauczyć. Podobnie jak muszę wypracować w sobie poczucie, że mogę. Mogę wymagać, mogę pstryknąć bacikiem, mogę dodać i wciąż być w kontroli, że nie muszę obawiać się wyższego tempa i wyższej energii, że są one moim sojusznikiem, a nie zaproszeniem do przejęcie kontroli przez Stefana. Kolejną wskazówką do dalszej pracy od M. Morsztyn jest wypracowanie lepszej relacji z moim koniem. Takiej, w której to ja jestem bezwzględnym przewodnikiem. Stefan ma duży respekt przed Karolem, po sobotniej sesji pracy z ziemi z Małgosią w niedzielę podchodził do niej z szacunkiem i uwagą, a ja jestem dla niego wciąż miłą mamcią, która drapie za uchem i w kieszeni ma cukierki, a nie przewodnikiem, któremu można zaufać i się podporządkować. Ze mną robi więc, co mu się żywnie podoba. To jest oczywiście pokłosie okresu kontuzji i rehabilitacji, kiedy Stefan zdominował mnie totalnie, a ja w obawie przed pogorszeniem stanu jego nogi przeczekiwałam jego szaleństwa. Zabrakło mi wtedy wsparcia kogoś, kto by mi w tej sytuacji pomógł w pracy z moim koniem i pomyślunku, by taką osobę do siebie sprowadzić. To jest praca do przerobienia u podstaw, w każdej minucie spędzanej z tym koniem – podczas jazdy, ale też w boksie, podczas czyszczenia, siodłania, wyprowadzania i karmienia. Tej pracy nikt za mnie nie zrobi, ja sama muszę się z nią zmierzyć. Bez ustawienie tej relacji od nowa ze mną w roli przewodnika, a nie dystrybutora paszy i drapaczki – nie rozwiążemy problemu braku kontroli pod siodłem.

DSC_074-kopia

Cieszę się, że miałam okazję uczestniczyć w tym szkoleniu, a Stefan jednoznacznie pokazał problem, z którym się mierzymy. Wróciłam do treningu po tych konsultacjach z poczuciem, że mam do odrobienia pracę domową, ale równocześnie, że jestem we właściwym miejscu. Fakt, że w tym samym duchu, co metody pracy określone podczas konsultacji, pracujemy na codzień jest potwierdzeniem, że ta ścieżka jest właściwa. Przy tym wszystkim okazja do pracy w tym samym duchu, ale z inną osobą, która nieco inaczej dobiera środki i inaczej tłumaczy – jest zawsze bezcenna, bo niekiedy potrafi dobitniej otworzyć oczy, niż codzienne szlifowanie. Wracam po tych konsultacjach z mocnym postanowieniem pracy nad sobą tak, by skutecznie przepracować temat, bo wiem, że rozwiązanie tego problemu otworzy nam drogę do dalszego rozwoju i przy okazji rozwiąże inne treningowe trudności.

DSC_042-kopia

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *