Codzienność

Dobry galop

Z początkiem września zaczęliśmy ze Stefanem faktyczną pracę pod okiem nowego Trenera. Powrót do treningów po pół roku przerwy, zmiana Trenera, a co za tym idzie sposobu pracy, metod rozwiązywania problemów i planów na najbliższe tygodnie – to wszystko sprawia, że zaczęliśmy właściwie totalnie nowy etap. Nie trzeba było wiele czasu, by w tym zupełnie nowym rozdaniu skrystalizowały nam się nowe (chociaż istniejące przecież od zawsze) problemy do przepracowania.

Tematem, który szybko stał się osią naszej pracy, jest dobry galop. Jego osiągnięcie, utrzymanie i praca w nim są dla mnie sporym wyzwaniem z kilku powodów. Oczywiście siła przyzwyczajenia do jazdy w trochę innej energii robi swoje, a sama praca w mocniejszym tempie jest dla mnie czymś nowym. Początkowo miałam problem z tym, by w ogóle uzyskać galop, który Trener określiłby jako mieszczący się w ramach szeroko pojętej sensownej bazy do dalszej pracy i skoków. Stefan z patatajania sobie przez nóżkę błyskawicznie wpadał w tryb odpalania trzeciej kosmicznej zupełnie bez kontroli, a wszystko pomiędzy jakby nie istniało. Brak kontroli i wizja, że Siwy odpali wrotki mnie paraliżowała i łatwo przystawałam na tę drugą opcję leniwego galopu przez nóżkę. Zupełnie niesłusznie. Kiedy z wolna zaczęliśmy wprowadzać skoki szybko okazało się, że brak dobrego galopu jest kluczowym problemem. Początkowo nie było to dla mnie takie oczywiste, bo też i tak skakałam na tym koniu dotychczas. Stefan z tendencją do podchodzenia blisko do przeszkody, do dokładania fuli, gdzie tylko się da (albo i nie da) pokonywał wprawdzie ustawione przed nim przeszkody, bo i wysokości dotychczas pokonywaliśmy raczej przedszkolne, niemniej Karol wciąż powtarzał, że brakuje nam tempa i galopu, a ja czułam, że wciąż odskok nie pasuje, a Blondyn skacze z niepotrzebnym wysiłkiem, ciężko i bez energii. Stefan z zasady raczej skacze wszystko, bo szczęśliwie nie zdążył się jeszcze dowiedzieć, że z przeszkodą można zrobić coś innego niż skoczyć, tyle, że z każdym skokiem robił się sztywniejszy, a zaraz po zeskoku odpalał wrotki. Do tego stanu rzeczy zdążyłam trochę przywyknąć przed kontuzją, bo z tymi problemami borykaliśmy się już wcześniej i prawdę mówiąc nie sądziłam, że dobry galop i mocniejsze tempo je rozwiążą. A jednak. Dopiero, kiedy faktycznie zaczęliśmy galopować nieco lepiej, zrozumiałam na czym polega różnica i jak bardzo wiele ta jedna zmiana jest w stanie rozwiązać problemów i na ile jest w stanie podnieść komfort obu stron – jeźdźca i konia. Tak naprawdę nad tym galopem dopiero pracujemy, próbując Stefana trochę otworzyć bez zbytniej utraty równowagi, dać mu trochę wiatru w skrzydła, a mnie nauczyć harmonijnej pracy w wyższej energii i bardziej dynamicznym tempie, ale już teraz widzę efekty. Stefan zaczął skakać zupełnie inaczej niż dotychczas. Paradoksalnie zniknął problem braku kontroli, Stefan nie zapala się po zeskoku, nie wysztywnia i nie ucieka. Jeśli tylko dojeżdżam w odpowiednim tempie do przeszkody i zaraz po niej znów odrazu szukam dobrego galopu, Stefan pozostaje ze mną w koncentracji. Mocniejsze tempo to też lepsza równowaga i mocniejszy, pewniejszy skok, co czuję na każdej właściwie wysokości, którą skaczemy. Stefan zupełnie inaczej pracuje nad przeszkodą, ma w samym skoku dużo większą siłę i elastyczność.

DSC_1016-5

Ogromną różnicę czuję na wielu płaszczyznach już teraz, ale oczywiście oboje dopiero uczymy się korzystać z tego galopu i przekuwać go w dobrą energię w skoku, ale też we właściwe decyzje na najeździe – pewnie atakować przeszkody, rozjeżdżać do przodu, szukać miejsca odskoku z dobrego tempa, czasem trochę ryzykować, zamiast wybierać zawsze rozwiązania bezpieczne i asekuracyjne. Dla mnie odruchową reakcją, jeśli odległość do przeszkody nie pasuje, jest skrócenie, próba przydrobienia i doturlania się do skoku. Stefan podobnie – z chęcią dokłada pół fouli, wybija się asekuracyjnie z bliska. Im niższe tempo, krótsza foula tym to rozwiązanie wydaje się naturalniejsze. Nad wyplenieniem tych nawyków – zarówno moich, jak i Stefana – pracujemy ostatnio dosyć intensywnie zarówno podczas dni skokowych, jak i nieskokowych szukając tego dobrego, rytmicznego energicznego galopu na każdym etapie treningu. Próbujemy odnaleźć tę wyższą energię podczas pracy na przeszkodach, ale też testując różne sytuacje i moje własne ograniczenia w pracy na drążkach. To ostatnie jest okazją do bezpiecznego sprawdzania naszych możliwości i granic, do podejmowania ryzyka i szukania spontanicznych, odważnych decyzji. W pracy na drążkach uczę się szukać rozwiązań, które nie są dla mnie intuicyjne, atakować i ryzykować, spontanicznie, ale przy tym pewnie, w bezpiecznych warunkach – ostatecznie najgorsze, co może nas spotkać, to nietrafienie w drążek. Staram się więc szukać otwarcia, dobrego galopu i mocnego rozjeżdżania, nawet jeśli nawyk podpowiada, by skrócić i wybrać opcję znaną i bezpieczną. Testuję – trochę Stefana, a trochę samą siebie i walczę z własną potrzebą kontroli i robienia wszystkiego od linijki. To jest ciekawe i bardzo otwierające doświadczenie.

DSC_1025-5

Oczywiście po drodze jest sporo trudności i kolejnych problemów. Utrzymanie dobrego galopu jest dla mnie szczególne trudne w zakrętach, na łukach – tych po skoku i w najeździe. Nawet jeśli w dystansie udaje mi się uzyskać dobry rytm, to wytracam go gdzieś w zakręcie przed skokiem, a potem jest zbyt późno, by go odbudować. Nad tym rytmicznym galopem na każdym etapie pracujemy ostatnio dosyć intensywnie. Staram się szukać odpowiedniego tempa i odpowiedniej energii zaraz po zeskoku, a potem nie cisnąć, tylko pozwolić Stefanowi rytmicznie galopować w dystansie, korzystać z jego naturalnej umiejętności utrzymywania tempa i wreszcie nie stracić tego tempa w zakręcie i dojechać – mocno i pewnie – do przeszkody. Początkowo praca z taką energią była dla mnie bardzo trudna. Przestawienie się ze skakania (i jazdy w ogóle) w sporo niższej energii, ale też z kontroli i dokładności jako priorytetów w najeździe – na mocniejszy galop, a czasem podejmowanie ryzyka było i jest dla mnie sporym wyzwaniem. Zupełnie inaczej niż dotychczas staram się też radzić sobie w różnych sytuacjach trudnych i krytycznych. Nadmiar energii Stefana – bryknięcie, wyprucie do przodu staram się wykorzystać, a nie zdusić. Moim odruchem jest szybka korekta, odzyskanie kontroli i wygaszenie wybryków Stefana. Pod okiem Karola staram się na te chwile szaleństwa czasem pozwalać i przekuwać je w energię do ruchu naprzód zamiast błyskawicznie gasić. Jeśli więc Stefan w odpowiedzi na bacik zasadzi barana i wystrzeli do przodu, dojeżdżam do kontaktu i korzystam z wyrzutu energii, zamiast zatrzymywać go w miejscu. Jeśli się spłoszy i odpali wrotki, albo zacznie radośnie brykać, nie próbuję za wszelką cenę go powstrzymać – czasem pozwalam na małe szaleństwa i jadę dalej, chociaż nie ukrywam, że jak narazie stanowi to dla mnie duże wyzwanie. Siła nawyku z jednej strony i potrzeba kontroli z drugiej robią swoje.

DSC_1031

To wciąż jest etap pracy nad problemem, a nie faktycznego rozwiązania. I chociaż w porównaniu do wcześniejszego tempa i poziomu energii, w którymi pracowaliśmy, jest ogromny progres, to i tak jesteśmy na początku odnajdywania właściwego rytmu. Jak zawsze moje zupełnie poza jeździeckie cechy charakteru, nawyki i ograniczenia odnajdują swoje odbicie w pracy z koniem. W życiu pozajeździeckim podobnie jak w siodle lubię mieć wszystko pod kontrolą, robić wszystko właściwie, lubię być pewna. Te kontrolowane w stu procentach, bezpieczne najazdy, ten galop przez nóżkę, te równe i spokojne zakręty to jakby cała ja. Odnajdywanie wspólnego rytmu ze Stefanem i nowej jakości naszej współpracy w tej wyższej energii przynosi jednak masę satysfakcji, a efekty, które odkrywam już teraz, czyli na początku pracy nad tym problemem, są w stu procentach warte wysiłku i wykraczania poza strefę komfortu.

 

Możesz również polubić…

1 komentarz

  1. Powodzenia! I pytanko – jakie masz siodło dla Stefana?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *