Codzienność

2019 w pigułce

2019 to był prawdziwy rollercoaster. Prawdopodobnie najbardziej zaskakujący i pełen zwrotów akcji rok w moim jeździeckim życiu. Nie da się ukryć, że bywało mocno pod górkę i jeśli w styczniu miałam wobec tego roku jakieś plany, marzenia i oczekiwania, to z całą pewnością były one odmienne niż to, jak faktycznie potoczyło się te dwanaście miesięcy. Miałam w tym roku całkiem sporo momentów zwątpienia, niepewności i poczucia, że nie dam rady. Kontuzja Stefana była dla mnie sprawdzianem uporu i charakteru, ale też cierpliwości, pokory i samodzielności. Było ciężko i pewnie gdyby nie wsparcie bliskich, to bym tej sytuacji nie dźwignęła na wielu płaszczyznach. Niemniej z perspektywy nie żałuję ani minuty, bo chociaż pierwsze sześć miesięcy tego roku było prawdziwym wyzwaniem, to doprowadziło mnie do miejsca, w którym jestem teraz. A jestem w miejscu, które w styczniu mogłam sobie wymarzyć. Udało mi się znaleźć konia, z którego zakupu cieszę się każdego dnia, a po tych wszystkich zwrotach akcji i perturbacjach czuję, że zaczynam się z nim docierać i zgrywać, że jeszcze bardzo dużo się razem nauczymy. Czuję, że trafiłam przy tym pod opiekę Trenera, z którym ta nauka i rozwój idą płynnie i we właściwym rytmie, że oboje ze Allubetem nabieramy doświadczenia i oboje w swoim tempie się rozwijamy. Ostatnie cztery miesiące faktycznej pracy i treningów w tym składzie przerosły jakiekolwiek oczekiwania czy marzenia, które miałam wracając we wrześniu do jazdy na Stefanie. W ostatecznym rozrachunku mimo wszystkich trudności, łez, niepewności i stresu 2019 okazał się dla mnie naprawdę dobry.

DSC_153-kopia

Fot: Hania Kubala

Zaczęłam go ciężką decyzją o sprzedaży i trudnym pożegnaniem z Elbrusem. Szczęśliwie Duży trafił w fantastyczne ręce, do świetnej i od pierwszej chwili mocno w nim zakochanej dziewczyny. Potem były kolejne tygodnie frustrujących poszukiwań konia, wyjazdów, prób i badań kupno-sprzedaż, które w ostatecznym rozrachunku doprowadziły mnie do spotkania i zakupu Stefana. O tym, że po prostu wiedziałam, że to ten właściwy koń, pisałam wiele razy. Czasem coś musi kliknąć i tyle. Potem były pierwsze wspólne treningi, próby dotarcia się i zgrania, które wprawdzie nie zawsze szły po mojej myśli, ale w ogólnym rozrachunku wciąż utwierdzały mnie w przekonaniu, że wybrałam dobrze. Nie do końca go czułam i nie do końca umiałam sobie poradzić z jego zapalaniem się, ale równocześnie cieszyłam się z odkrywania tego konia, z jego entuzjazmu na przeszkodach i chęci do pracy. Pierwsze wspólne zawody nieco mnie ostudziły. Nie udało mi się dźwignąć jego nerwów i spokojnie przeprowadzić go przez parkur. Mieliśmy wprawdzie i niezłe przejazdy, ale ten wyjazd uświadomił mi, że praca ze Stefanem może być dla mnie sporym wyzwaniem, dużo większym niż mi się początkowo wydawało, a doświadczenie startów z pod wieloma względami problematycznym, ale jednak dojrzałym i objeżdżonym po zawodach profesorem, nijak nie ma się do startowania z tym wrażliwym, młodym i elektrycznym koniem, którego kupiłam. Niemniej mój zapał i sympatia do Blondyna nie słabły, mimo borykania się z różnymi trudnościami.

IMG_4682

IMG_7007

Fot: Ola Zając

Miałam ambitne plany na nadchodzący sezon i bardzo dużo entuzjazmu, które zostały jednoznacznie i bezlitośnie zrewidowane przez kontuzję, która przytrafiła nam się nieco ponad miesiąc po zakupie Stefana. Naderwanie zginacza powierzchownego z całym dobrodziejstwem inwentarza – niepewnością, półroczną rehabilitacją i rekonwalescencją, aresztem boksowym, narastającą histerią Allubeta – było doświadczeniem, którego za nic nie chciałabym powtarzać, ale które też nauczyło mnie pokory i z którego w ogólnym rozrachunku wiele wyniosłam. Sama kontuzja, niepokój o to, czy Stefan w ogóle wróci do pracy i w jakim zakresie faktycznie wróci, ale też codzienność z żelaznym reżimem spacerów w ręku mimo niemal niemożliwych do opanowania szaleństw Blondyna i ogarniającej go znikąd paniki były więcej niż trudne. Niemniej dużo mnie to doświadczenie nauczyło – pokory, uporu w dążeniu do celu i żelaznej obowiązkowości, zdrowego rozsądku i cierpliwości, proszenia o pomoc, kiedy jest taka potrzeba, ale liczenia tylko i wyłącznie na siebie, brania pełnej odpowiedzialności za zaistniałą sytuację i mierzenia się z nią bez względu na trudności. Dało mi też dużo więcej świadomości i odpowiedzialności za konia na każdej płaszczyźnie.  To doświadczenie dało mi też sporo siły i pewności siebie, poczucia, że dałam radę. Dałam radę zmierzyć się z wyzwaniem, jakim była kontuzja sama w sobie, ale też z histerią, którą u Allubeta wywołał areszt boksowy. Dałam radę poustawiać sobie relacje z tym koniem i wrócić z nim do ładu, mimo że bywały i takie dni, kiedy wracałam do domu połykając łzy – trochę ze zmęczenia całą sytuacją, trochę z poczucia bezsilności, a trochę ze strachu o to, czy Stefan w ogóle będzie mógł jeszcze kiedykolwiek wrócić do pracy, ale brałam się w garść i za cztery czy pięć godzin byłam w stajni znowu, bo przecież trzeba było Blondyna wziąć na kolejny spacer. Być może to doświadczenie było mi w jakimś sensie potrzebne, żeby nabrać siły i pewności siebie, poczucia niezależności, ale też żelaznej odpowiedzialności. Z całą pewnością zmieniło mnie na wielu płaszczyznach.

DSC_9245-kopia

DSC_0236

DSC_8530
Kiedy przyszedł czas na wdrażanie Stefana do pracy, lekcję z cierpliwości miałam już odrobioną. Wiedziałam, że chcę robić to z głową, bez pośpiechu i tak, by jak najbezpieczniej przeprowadzić go przez ten newralgiczny proces. Wiedziałam też, że to oznacza, że najlepiej będzie jeśli to nie ja będę go do tej pracy wdrażać. To, czego wtedy nie wiedziałam to, że ta rozsądna i najlepsza być może w całym procesie rehabilitacji Stefana decyzja, doprowadzi mnie do kolejnej ważnej decyzji – o zmianie trenera. Przez początki powrotu do pracy pod siodłem przeprowadzał Blondyna Karol Gardulski. Po pierwszych kilku minutach kłusa byłam więcej niż pewna, że schowanie do kieszeni dumy, niecierpliwości oraz mojego klasycznego „wolę zrobić to sama” i powierzenie zadania Karolowi, mnie pozwoliło zachować kręgosłup w całości, a Stefana ocaliło przed nawrotem kontuzji. To, że po kilku tygodniach, kiedy przyszedł czas na mój powrót do siodła, postanowiłam zacząć trenować pod okiem Karola, było następstwem jego wdrażania Allubeta do pracy, ale też sumą wielu czynników, obserwacji i przemyśleń, które przełożyły się na tę decyzję. Po prawie pół roku od rozpoczęcia naszej współpracy wiem, że to był najlepszy możliwy krok i że warto było przejść przez całą drogę od kontuzji, żeby dotrzeć do miejsca, w którym jesteśmy teraz. Niemniej początki wcale nie były łatwe. Już sam powrót do jazdy na moim koniu, na którym nie jeździłam pół roku był wyzwaniem, którego Stefan ze swoją wesołością, brykaniem i zapaleniem się ani trochę nie ułatwiał. Sama zmiana sposobu pracy, jej rytmu, podejścia i celów tych małych i dużych też robiła swoje. Zmiany jako takie nie są moją mocną stroną na żadnej chyba płaszczyźnie, ale szczęśliwie ta, chociaż bardzo dla mnie poważna, przyszła mi naturalniej, niż się tego spodziewałam. Była z jednej strony kontynuacją pracy, której przyglądałam się z ziemi przez ostatnie miesiące, a z drugiej zupełnie nowym startem po pół roku przerwy od regularnych treningów. Zresztą fakt, że z tygodnia na tydzień widziałam i czułam jak nasza wspólna praca przekłada się na mnie i na Stefana, sprawiał, że z tym większą otwartością podchodziłam do tego nowego rytmu i sposobu pracy. To jest dopiero początek drogi, ale już widzę, że kierunek jest właściwy. Chociaż wciąż jeszcze uczę się nowego rytmu i walczę z pozbyciem się odruchów, korektą błędów i przestawieniem na dobre wykorzystanie ruchu naprzód, bez ograniczania i wiecznego hamowania Stefana, to już teraz z perspektywy czterech miesięcy regularnej wspólnej pracy widzę, jak ten koń powoli zaczyna się otwierać i budować, jak zaczyna znajdować swoją równowagę i dobrą głowę, jak zmienia się w pracy na przeszkodach, a ja powoli zaczynam uczyć się z nim współpracować.

DSC_0997-4-kopia

DSC_1024-2

DSC_1088-kopia

To, czego z całą pewnością nauczyła mnie kontuzja Stefana, to by być cierpliwa i rozsądna, budować u mojego konia dobry fundament do dalszego rozwoju i szukać takich rozwiązań, które będą najlepsze, a nie najszybsze. Kiedy więc przyszedł czas na pierwsze wyjazdy i pierwsze parkury, to oczywistym było, że dobrze będzie, jeśli przez te przejazdy przeprowadzi go Trener, a nie ja. Ten rok kończymy więc pierwszymi wyjazdami na parkury szkoleniowe, które Stefan przejechał z Trenerem w listopadzie i grudniu i moim poczuciem, że faktycznie wracamy do gry, do normalnych treningów, normalnej pracy i startów. Te ostatnie były dotychczas bardzo różne i niekiedy mocno energetyczne, ale równocześnie dawały poczucie, że chociaż przed nami sporo pracy, to ta praca idzie w dobrą stronę, a Stefan z miesiąca na miesiąc wzmacnia się, dojrzewa i daje perspektywę na dobry, wspólny rozwój. Pierwsze eLki, które przejechał z Trenerem były naprawdę niezłe i chociaż wymagały sporo pomocy ze strony jeźdźca, to i pokazały, że ten koń może jeszcze sporo z siebie dać i potrafi się skoncentrować i współpracować z jeźdźcem.

DSC_49-kopia

Fot: Hania Kubala

2019 był naprawdę intensywny. Od sprzedaży konia, zakupu nowego, przez kontuzję, lęk i niepewność o to, czy powrót do pracy będzie w ogóle możliwy, wybuchową rekonwalescencję, zmianę trenera, powrót do pracy i treningu, aż do pierwszych wyjazdów i startów. Sporo się działo. Zdecydowanie nie chciałabym powtarzać sporej części z tych doświadczeń, ale równocześnie cieszę się, że jestem w miejscu w którym jestem i doceniam każdą chwilę.  W końcu pół roku kontuzji Stefana z całą pewnością nauczyło mnie doceniać każdy moment spędzony w siodle. Czuję, że ten rok mnie wzmocnił, dał mi dużo pewności siebie i sporo determinacji. Sporo się od siebie nauczyliśmy ze Stefanem i sporo razem przeszliśmy. Mimo perturbacji jestem pewna, że ten koń trafił mi się jak ślepej kurze ziarno. Z moim budżetem, zerowym doświadczeniem w kupowaniu koni, gorącą głową i nieumiejętnością podejmowania decyzji, powinnam była skończyć marnie. A tymczasem mam konia, z którym czuję, że perspektywę wspólnego rozwoju mam jeszcze ogromną, a który już na ten moment nauczył mnie bardzo wiele na bardzo wielu płaszczyznach. Co więcej czuję, że ten szalony i trudny rok doprowadził mnie wprawdzie krętą ścieżką, ale w najlepsze miejsce i już nie mogę doczekać się tego, co nas czeka w kolejnym roku. Czuję, że 2020 będzie dla nas dobry.

IMG_6622-kopia

Fot: Ola Zając

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *