Wrześniowe zawody w Swoszowicach

4-kopia 2

No i kolejne zawody za nami. Do domu wróciłam ze sporym niedosytem, ale też masą wniosków i przemyśleń odnośnie naszej wspólnej pracy i problemów, na których musimy się skoncentrować. Udało się wprawdzie pokonać niektóre przejazdy na czysto, ale poczucie, że oboje daliśmy trochę ciała jednak dominuje. W piątek byłam naprawdę pozytywnie nastawiona. Mimo naszych marnych wyników byłam zadowolona z ostatnich zawodów w Facimiechu, przede wszystkim z Dużego, ale też z naszej komunikacji na parkurze, więc byłam pełna optymizmu. Jedyne czego faktycznie się obawiałam to, że znów pomylę trasę, a dokładnie – jak to miało miejsce w Facimiechu – tak bardzo ucieszę się z pokonania na czysto poprzedniej przeszkody, że radośnie przegalopuje sobie obok tej, którą powinnam właśnie skoczyć. Duży, co tym bardziej napawało mnie optymizmem, był naprawdę dobry i czułam to, jak tylko wsiadłam. Tym razem trochę inaczej niż zwykle, o ile dwukrotny wyjazd na zawodu można w ogóle rozpatrywać w kategoriach jakiejś rutyny, wyglądały dni poprzedzające nasze starty. Ze względu na harmonogram zawodów, podczas których równolegle z konkursami regionalnymi odbywały się Mistrzostwa Małopolski, startowaliśmy tym razem w piątek i sobotę, a nie w sobotę i niedzielę. W związku z tym ostatni trening mieliśmy z Elbrusem we wtorek, a w środę Duży miał lonżę. W czwartek przyjechaliśmy rano do Swoszowic, ale już na niego nie wsiadałam, spacerowaliśmy tylko kilka razy w ciągu dnia, żeby nie zwariował przez cały dzień w boksie, ale pracy jako takiej nie miał. Zastanawiałam się, jak ten wolny dzień przed samymi zawodami i rezygnacja z treningu na miejscu zawodów wpłynie na podatność na przepalanie się styków u Dużego. Okazało się, że ten pożądny, dwudniowy w zasadzie odpoczynek, naprawdę dobrze zrobił Elbrusowi, wyjechał na rozprężalnię świeży i chętny, a to u niego szczególnie ważne. Sprzyjała nam też pogoda, było jednak dużo chłodniej niż podczas naszych dwóch poprzednich wyjazdów, a przy takiej nieco chłodniejszej aurze i bez doskwierającego upału Elbrus jest, jak każdy chyba koń, zwyczajnie lepszy. Jednym słowem tym razem wszystko wydawało się iść naprawdę nieźle.

1-kopia

Pierwszym konkursem, który jechaliśmy było LL80, bez trudności pokonaliśmy parkur na czysto w normie czasu. Duży dobrze szedł do przeszkód, parę razy pomógł mi, kiedy zrobiło się bliżej, a ze mnie po tym udanym otwarciu zawodów odrazu nieco zeszły nerwy. Po startach rozmawialiśmy z Trenerem o przejeździe i wynikach. Z naszym czasem wylądowaliśmy na 16 miejscu z różnicą aż 8 sekund do zwycięzcy konkursu. Na parkurze miałam wrażenie, że mamy niezłe tempo, a jednak do tempa, z którym można by faktycznie myśleć o rywalizacji, jak się okazało, sporo nam brakowało. Wiadomo, że z Elbrusem ciężko się silić na jakieś fikuśne i ryzykowne skróty, albo widowiskowo ciasne najazdy, bo Duży będąc prawdziwym autobusem, czyli generalnie koniem sporym jeśli chodzi o gabaryty, a przede wszystkim bardzo długim, zwyczajnie nie nadaje się do takich akrobacji, a przynajmniej nie nadaje się na ten moment ze mną w siodle. Jeśli więc myśleć o podkręceniu trochę naszych czasów, jedynym rozwiązaniem jest faktycznie jechać szybciej, szczególnie że akurat w tej kwestii gabaryty Dużego stanowią atut. Ustaliliśmy więc, że w kolejnych konkursach spróbuję pojechać mocniejszym tempem, chociaż z elastycznym podejściem do tematu i szczególną czujnością, żeby uniknąć sytuacji z naszej pierwszej eLki z Facimiecha, kiedy Duży faktycznie dobrze szedł do przodu, ale skakał zupełnie płaski.

5-kopia

Na rozprężalni przed naszym kolejnym konkursem czyli L Duży zrobił się jakiś taki mniej pewny, przy dwóch skokach zupełnie nie pasował nam odskok i trochę wpadliśmy w okser, jednym słowem oboje wybiliśmy się z rytmu. Pierwszą przeszkodą na parkurze był okser, który skakaliśmy już na 80cm, ale do kolejnego konkursu został poszerzony i podwyższony o białą deskę. Niespecjalnie się tym stresowałam, bo Duży, o ile w domu ma całą długa historię wydziwiania na nietypowo zabudowanych przeszkodach, o tyle na zawodach naprawdę się mobilizuje i idzie pewnie. W konkursie 80cm sporo było odmów na kolorowej, nietypowo zabudowanej przeszkodzie, w którą dodatkowo mocno świeciło słońce, ale Duży nawet się przy niej nie zawahał. Tym spokojniejsza byłam o ewentualne odmowy przed kolejnym parkurem. Na szczęście opanowaliśmy na rozprężalni początkowy chaos, wyjechaliśmy spokojnie na parkur, a Duży dobrze galopował. Do czasu. Jak tylko wyjechaliśmy na prostą do jedynki, powtórzył manewr z Facimiecha, spiął się, nadymał, na trzy foule przed skokiem zaczął podskakiwać zamiast galopować i zatrzymał się. Za drugim najazdem znowu odmówił kompletnie rozbudowując przeszkodę i po części to nas uratowało, bo te kilka chwil na odbudowanie przeszkody dało mi czas na uspokojenie się i zmobilizowanie, odetchnęłam, dzwonek zadzwonił, pojechaliśmy i skoczyliśmy. Reszta parkuru, a raczej pierwszej jego fazy poszła bez większych komplikacji, ale ze względu na te odmowy ustaliliśmy z Trenerem, że nie rezygnujemy z przejazdu treningowego. Przy drugim podejściu Duży skoczył bez wahania i wszystko szło naprawdę dobrze, do momentu kiedy gdzieś w środku parkuru w efekcie jakiegoś kosmicznego widzenia wyszłam dużo za wcześnie do skoku, a że Elbrus na zawodach, o ile nie boi się strasznych desek, naprawdę się stara, to dzielnie, chociaż ze zrzutką, pokonał przeszkodę. Wylądowałam oczywiście na szyi, ale że w czym jak w czym, ale w ogarnianiu się w takich sytuacjach, mam pewne doświadczenie, to gładko pozbierałam się do kupy dojeżdżając do kolejnej przeszkody i bez kolejnych dramatów, chociaż z kaskiem lekko ograniczającym mi widzenie, dojechaliśmy do końca. Odmowy z podstawowego przejazdu to jedno, ale tego pokazu umiejętności akrobatycznych przy treningowym przejeździe, to jednak się wstydzę. Wiadomo, że błędy się zdarzają, ale takich żenujących publicznych prezentacji mojej jeździeckiej fantazji staram się unikać . Z całej tej historii jest jeszcze jedna nauczka. A mianowicie, że jak już się dręczy i zaciąga trenera na zawody, to warto go słuchać. Tak się składa, że podczas oglądania parkuru L klasy, Grzegorz powiedział, żebym uważała na pierwszą przeszkodę, bo dołożyli tam deski, ale ja, pewna po poprzednim przejeździe, trochę zbagatelizowałam jego słowa, mówiąc, że Duży przecież desek się nie boi. No to mam za swoje.

2-kopia

W sobotę najpierw mieliśmy do pokonania dwufazowy konkurs 80cm, spokojnie pokonaliśmy pierwszą fazę, ale w drugiej przytrafiła nam się zrzutka. Do przejechania był mocno ciasny zakręt pomiędzy pierwszą a drugą przeszkodą drugiej fazy, a tymczasem Duży do pierwszej przeszkody wyjechał jak na linię i ciężko mi było zmieścić się z zakrętem, zaczęliśmy się siłować i w efekcie wjechaliśmy na drugą przeszkodę płasko i pod ukosem, co kosztowało nas zrzutkę. Przed eLką trochę się stresowałam po naszych występach z poprzedniego dnia, ale nerwy ze mnie zeszły na rozprężalni, bo Duży naprawdę fantastycznie skakał. Mogłabym sobie tylko życzyć, żeby tak było zawsze. To mnie nieco uspokoiło, ale nie zmieniało faktu, że na parkurze czekały na nas na trzeciej przeszkodzie pechowe białe deski, z którymi mieliśmy problem w piątek. Zresztą cały parkur był usiany podobnymi jasnymi deskami. Przed wyjazdem odetchnęłam trzy razy i ruszyliśmy. Duży do drugiej przeszkody się zawahał, ale byłam na to gotowa i chociaż zaliczyliśmy zrzutkę, to nie zatrzymał się. Cóż z tego, skoro zrobił to na kolejnej przeszkodzie, czyli naszych ulubionych białych deskach, a potem powtórzył to zatrzymanie jeszcze dwa razy na tej samej przeszkodzie, co skończyło nasz przejazd eliminacją. Szybko ustaliliśmy z Grzegorzem, że jedziemy przejazd treningowy. Miałam przed sobą jeszcze jednego konia, starałam się więc możliwie skoncentrować, zadzwonił dla nas dzwonek i ruszyliśmy. Na dowód tego, że wszystko w jeździectwie zaczyna się w głowie, tym razem parkur przejechaliśmy na czysto, w czasie, który, gdyby był to nasz podstawowy przejazd, dałby nam 6 lokatę. Trudno powiedzieć, czy to bardziej cieszy, czy frustruje. Z jednej strony przede wszystkim świetnie, że w ogóle pokonaliśmy tę straszną przeszkodę i przejechaliśmy parkur, że nie skończyliśmy zawodów na wyłamaniu i eliminacji. Fajnie też, że udało się zrealizować plan na mocniejsze tempo na parkurze. I oczywiście świetnie się przekonać, że z Elbrusem faktycznie jesteśmy w stanie pokonywać eLki na czysto w niezłym czasie, który daje szansę na stawanie w szranki o dobre lokaty z innymi zawodnikami. Z drugiej jednak strony tym większe jest rozczarowanie, że nie udało się tego pokazać w podstawowym przejeździe. Koniec końców na zawodach nie ma znaczenia, jak się skacze na rozprężalni, podczas przejazdu treningowego, tydzień przed zawodami i na następny dzień, liczy się ten jeden konkretny przejazd, a ten, co by nie mówić, totalnie spartaczyliśmy.

3-kopia

Powrót z tych zawodów jest raczej mocno gorzki, chociaż paradoksalnie w niedzielę naprawdę świetnie mi się na Dużym skakało, zarówno na rozprężalni, jak i podczas treningowego przejazdu w eLce, kiedy w końcu udało nam się faktycznie zacząć skakać. Gdyby Elbrus zawsze tak szedł do przeszkód, jak w sobotę, nie mogłabym już o nic więcej prosić. Tym bardziej frustrujące są nasze wyniki. Ale wracam też do pracy z garścią wniosków i doświadczeń, a koniec końców to właśnie one są najważniejsze.DSC_5605

Z całą pewnością do przepracowania mamy temat nieszczęsnych białych desek i wszelkiego typu jasnych podmurówek i straszaków. To nie jest pierwszy raz, kiedy Duży zacina się przy takich przeszkodach. Ten sam problem mieliśmy w Facimiechu na poprzednich zawodach, kiedy Duży zatrzymał się przed pierwszą przeszkodą, którą po poprzedniej klasie podniesiono o jasną podmurówkę, A i podczas jednego z naszych treningowych wyjazdów do Facimiecha mieliśmy przeboje z białą deską w okserze. Napewno ja sama muszę też pracować nad swoimi nerwami, pierwsza odmowa Dużego mocno mnie wybiła i tak naprawdę ja sama dopiero pozbierałam się do kupy do przejazdu treningowego. Koniec końców przecież straszna deska wcale nie zniknęła z przeszkody podczas naszego drugiego przejazdu, tylko ja się uspokoiłam i zmobilizowałam. I właśnie dlatego Duży skoczył. Muszę się też nauczyć reagować w takich sytuacjach, bo o ile z grubsza nauczyłam się radzić sobie z typowymi odmowami Elbrusa, tymi zaskakującymi sliding stopami przed samą przeszkodą i tak jeździć, by możliwie ich unikać, to te zatrzymania z dwóch, trzech foule, kiedy Elbrus się czegoś wystraszy, nadyma i zaczyna podskakiwać są dla mnie nowością i nie umiem w żaden sposób na nie odpowiedzieć, mimo że teoretycznie mam jeszcze te kilka foule do skoku na ogarnięcie sytuacji.

DSC_4242-kopia

A tu nasze przeboje z białą deską z czerwcowego wyjazdu na trening w Facimiechu. 

Poza kwestią strasznych desek i odmów napewno musimy się skupić na pracy nad mocniejszym tempem, bo tak naprawdę faktycznie dobre tempo mieliśmy tylko podczas sobotniej treningowej eLki i może sobotniej 80. Cała reszta naszych przejazdów była zdecydowanie za wolna, a to przekłada się nie tylko na wynik, który jest ważny, ale przecież nie najważniejszy, ale też na samą jakość przejazdów. Bo Duży, jeśli tylko udaje mi się jechać dobrym tempem, ale nie pozwolić mu się przy tym wypłaszczyć i lecieć, skacze o niebo lepiej niż wtedy, kiedy galopujemy wolniej. Właśnie dzięki temu dobremu galopowi sobotnia treningowa eLka była prawdopodobnie najlepszym naszym przejazdem ze wszystkich dotychczasowych startów.

DSC_5612

Dla równowagi napewno musimy popracować też nad ciasnymi zakrętami, trochę krótszymi najazdami, tego zabrakło nam w sobotniej 80, kiedy do czystego przejazdu zabrakło nam z Dużym tej właśnie elastyczności w ciasnym łuku. To jest coś, czego z całą pewnością musimy się nauczyć oboje. To, że Elbrus jest wielki i długi, a to nie dodaje mu zwrotności na parkurze to jedna strona medalu, a druga jest taka, że ja czując, że jest nam trudno się wykręcić, zamiast się wycofać i zadziałać półparadą, zaczęłam się z nim w panice szarpać. Ostatecznie to właśnie ja ze swoim chaotycznym działaniem, a nie gabaryty Dużego jestem winna tej zrzutki.

DSC_5606

Te zawody napewno dały mi niezłego kopa, zawsze lepiej wraca się do domu z poczuciem sukcesu niż porażki. Ale wiem też, że świadomość własnych błędów i wyciągnięcie z nich wniosków jest niekiedy lepszą nagrodą niż faktyczne zwycięstwo. Sporo się w ten weekend dowiedziałam i nauczyłam. Wiem na czym powinniśmy się skupić i co powinnam poprawić. Planowałam w październiku starty na kolejnych zawodach w Swoszowicach, ale ze względu na problemy z nogą Dużego, postanowiłam je odpuścić, to oznacza, że kolejne zawody mamy dopiero w listopadzie. Do tego czasu mam nadzieję, że spokojnie wrócimy do treningów i uda nam się przepracować temat strasznych białych desek, popracować nad utrzymywaniem dobrego tempa pomiędzy przeszkodami, pogimnastykować się na ciaśniejszych najazdach i ćwiczyć zwrotność Dużego, a przede wszystkim ogarnąć moją głowę i nerwy.

 

Dodaj komentarz