Jeśli przez lata naszej współpracy Fabian nauczył mnie czegokolwiek, to przede wszystkim pokory i cierpliwości. I jest to lekcja, którą dziś sumiennie wykorzystuję pracując z Elbrusem, bo z nim też przecież nie zawsze jest różowo. Znaczy jest w dużej mierze, bo Elbrus jest cudownym, mądrym, wiele umiejącym, otwartym na człowieka, wrażliwym i czułym koniem. Jest spełnieniem wielu z moich jeździeckich marzeń. Jest partnerem, z którym dobrze mi się współpracuje i takim, z którym czuję, że sporo się jeszcze nauczę i jeszcze wiele razy będę podnosić sobie poprzeczkę. Jednym słowem jest fantastyczny, to jednak nie znaczy, że na treningach wszystko idzie nam jak z płatka.
Borykamy się z Dużym z różnymi problemami, które czasem doskwierają nam bardziej, a czasem mniej. Wciąż jesteśmy na etapie zgrywania się, dwa miesiące to za krótko, by poznać się na prawdę dobrze, żeby sobie nawzajem zaufać i dotrzeć się, ale już na tyle długo, żeby przystąpić do prawdziwej pracy i zacząć w stronę tego zgrania się zmierzać. Część z naszych problemów wynika więc oczywiście z niedotarcia się. Ja mam swój bagaż doświadczeń po długiej pracy z jednym tylko i to samodzielnie zrobionym koniem, Elbrus ma swój i nasze wzajemne reakcje na przeróżne działania czasem zupełnie nie pokrywają się z oczekiwaniami. Wciąż borykam się z ustawieniem Dużego, z utrzymaniem dobrego rytmu, z galopowaniem naprzód w dobrym tempie, bez ciągłego ciśnięcia. Są momenty lepsze i gorsze, ale gdzieś tam w ogólnym rozrachunku widzę, że zmierzamy w dobrym kierunku, a lekarstwem na te problemy są systematyczność i spokojna praca. Pokora i cierpliwość.
No i są jeszcze skoki, a właściwie nie zawsze są, bo Duży czasem skacze, a czasem się zatrzymuje. I chociaż wierzę, że i z nim sobie poradzimy, to jest to problem dużo bardziej zasadniczy. Czasy, kiedy po treningu z kategorii totalna katastrofa łykałam w samochodzie łzy i wycierałam nos w rękaw już minęły, z wiekiem przestałam tak mocno przeżywać kolejne jeździeckie porażki, a i różne rzeczy, których po drodze doświadczyłam – praca z Fabianem, prowadzenie własnej firmy i przede wszystkim macierzyństwo – sprawiły, że nabrałam dystansu, pokory, ale też siły. Skłamałabym jednak mówiąc, że po mocno nieudanym treningu moje ego nie cierpi, a małe wielkie jeździeckie porażki zupełnie po mnie spływają. Wręcz przeciwnie, tyle że teraz, zamiast załamywać ręce, wracam do domu, analizuję, oglądam filmiki, które nagrywa mi Grzesiek podczas naszych treningów, czytam, zamęczam mojego męża wywodami na temat popełnianych przeze mnie błędów i znowu analizuję.
Nasz problem ze skokami ma kilka przyczyn. Z jednej strony Duży, podobnie jak w płaskiej pracy, jest podczas skoków bardzo czuły na działanie jeźdźca. To działanie musi być w punkt, jeździec nie może się spóźnić ani wyprzedzić nawet o ułamek sekundy, nie może cisnąć, ale i nie może pozwolić na brak tempa. Elbrus potrzebuje przy skokach dobrego rytmu, energii w galopie, której często mu brakuje i to jest podstawa, jeśli nie będzie rytmu i tempa, to mam w zasadzie stuprocentową pewność, że Duży się zatrzyma. Zatrzyma się też, jeśli wyjdę za wcześnie, nie będę trzymać go na pomocach, jeśli spróbuję zbyt mocno jechać na wodzach, albo zostawię go samego sobie. To nie jest koń do przewożenia przez parkury, to jest koń do dobrej współpracy na parkurze. On sam jest świetny, jeśli jeździec jest świetny. I dobrze, bo chociaż fajnie i miło mieć konia, który skacze sam, z którym można pojechać na zawody, zestresować się, pomylić, zmaścić, przyprawić trenera o garść siwych włosów, a i tak wylądować na podium, to jednak z takim koniem jak Elbrus można się na prawdę dużo nauczyć, nawet jeśli po drodze nie uzbiera się tylu flot, ile by się chciało.
Ale wygórowane oczekiwania Elbrusa względem jeźdźca, jego ogarniania rzeczywistości, swojego ciała, planów i działania pomocy to tylko jedna strona medalu i jedna przyczyna naszego skokowego problemu. Druga, zresztą chyba dużo poważniejsza, leży w głowie Dużego. To jest wyjątkowo wrażliwy koń. Ta jego wrażliwość, to nastawienie na dialog, na człowieka jest jego ogromną zaletą i bardzo mnie w nim urzeka, ale sprawia też, że praca z nim jest niekiedy stąpaniem po grząskim gruncie. To jest koń, który łatwo się zamyka, którego nie można przycisnąć i zdeptać, bo on zapada się w sobie. Elbrus zupełnie nie radzi sobie z dużą presją, nie radzi sobie też z sytuacjami, kiedy zostaje sam sobie, jakby nagle tracił pewność siebie, a banalne zadania urastają do rangi przerażających. Pracując z nim trzeba oczywiście wymagać, podnosić poprzeczkę, progres zawsze zaczyna się tam gdzie kończy się strefa komfortu. To nie jest tak, że możemy w kółko skakać łatwe przeszkody, pojedyncze, niskie stacjonaty ustawione na prostych, z długimi, łatwymi najazdami. Znaczy możemy, ale nigdzie nas to nie zaprowadzi. Żeby się rozwijać, żeby coraz lepiej się ze sobą zgrywać, trzeba się gimnastykować, sprawdzać, starać i stawiać sobie kolejne wyzwania. Stawiając jednak te wyzwania, trzeba Dużemu dać dużo pewności siebie, trzeba zostać z nim. Elbrus potrzebuje najazdów na przeszkodę równo na pomocach, jego nie trzeba wganiać, tylko zapewnić, że da radę, że jeździec jest z nim. Ale równocześnie jeśli w odpowiedzi na jego niepewność, na jego zawahanie, zacznie się go cisnąć, to z całą pewnością się zamknie. Duży jest też, jak można się domyślać, bardzo czuły na jeźdźca, na jego niepewność, na usztywnienie czy zakleszczenie wskazujące na jakieś wahanie, to nie jest koń, który czując niepewność jeźdźca bierze zadanie na klatę, to jest koń, któremu wszystkie te emocje bardzo się udzielają i który w efekcie woli zaliczyć widowiskowy sliding stop niż spróbować przeskoczyć nawet najmniejszą i najbardziej kucykową kopertę. Komponowanie treningów skokowych Dużego to zresztą też trochę stąpanie po grząskim gruncie, chociaż to akurat nie do końca moje zmartwienie, a Grzegorza, bo ja na Dużym ze względu na te problemy z zatrzymywaniem właściwie nie skaczę sama. Jazdy skokowe Elbrusa to zawsze musi być odpowiedni balans pomiędzy ćwiczeniami na elastyczność, na ciasne zakręty, pracą na małych przeszkodach, ale przy trudniejszych najazdach, gimnastyką, czy skakaniem w górę. Dużego nie można cisnąć przez cały trening w jednym temacie, na jednej przeszkodzie zwiększając tylko wysokość. Równie ważna jest też rozgrzewka, nastawiona na ruch naprzód, na rozciągnięcie, na lekką gimnastykę. Jeśli ta rozgrzewka będzie pracą za bardzo do tyłu albo zbyt trudną, to z całą pewnością odbije się i na skokach.
Elbrus, podobnie zresztą do mnie, łatwo traci pewność siebie po pierwszej porażce, ulega nerwom i zamyka się w sobie. Jeśli w odpowiedzi na tę jego reakcję zacznie się go cisnąć, to z całą pewnością jeszcze bardziej zabarykaduje się w swojej skorupie. Justyna Ruda, u której Elbrus był w treningu zanim trafił do mnie, powiedziała mi jedno zdanie, które mocno zapadło mi w pamięć, kiedy pierwszy raz na niego wsiadłam i zmagałam się z zagalopowaniami. To jest koń, który będzie dla Ciebie klaskać uszami, jeśli Ci zaufa. W tym zdaniu mieści się cała prawda o pracy z Dużym. On musi najpierw zaufać człowiekowi, a potem w każdym momencie treningu czuć jego pewność i przekonanie, co do każdego kolejnego zadania, które przed nim postawi. Nie chcę przez to powiedzieć, że kiedy Elbrus zatrzymuje się przed przeszkodą mimo dobrego najazdu, to zsiadam drapię go za uchem i mówię mu „stary, przecież to tylko 80cm, dasz radę”, a potem na wszelki wypadek odpuszczam dalszą jazdę i futruję go marchewkami. Nie, w dalszym ciągu stanowczo wymagam, a przynajmniej się staram, bo nie ukrywam, że każdy sliding stop kosztuje mnie sporo nerwów. Poprawiamy do skutku i trenujemy jakby nigdy nic, ale poprawianie i trenowanie nie może polegać na wdeptaniu tego konia w ziemię, na mocniejszym ściśnięciu go, tylko na zapewnieniu swoją postawą w siodle, swoim ciałem, działaniem pomocy, że nie ma się czego bać, a te 80cm to faktycznie pikuś.
Dodatkowym utrudnieniem tej sytuacji jest fakt, że Duży zaczął odmawiać skoków na długo przed tym zanim się poznaliśmy, a zawsze dużo trudniej jest rozwiązywać problem, z którym w taki czy inny sposób mierzył się już poprzedni jeździec czy trener. Duży ma już jakieś swoje doświadczenia w tym temacie, swoje przyzwyczajenia. Problemu nie udało się rozwiązać odrazu, więc Elbrus utrwalił sobie ten nawyk, a ja mierzę się z tym bałaganem trochę w cieniu jego dotychczasowych doświadczeń. Osobną sprawą jest, że poprawianie czegoś, co nie jest wynikiem mojego własnego osobistego partaczenia jest dla mnie nowością. Siwego robiłam w końcu sama, jeździłam na nim tylko ja (no i Ala, ale przecież ona akurat do błędów Fabiana się nie przyłożyła), więc wszystkiego jego brzydkie przyzwyczajenia, jego złe nawyki, były gdzieś tam na końcu efektem i odbiciem moich błędów, a ich korekta była w związku z tym jednak zdecydowanie łatwiejsza.
A propos Fabiana, w całej tej sytuacji jest zresztą śmieszne, że przesiadłam się na Elbrusa z konia, który wprawdzie w szerokim wachlarzu swoich możliwości i pomysłów nie miał akurat sliding stopu, ale któremu zdarzało się spływać przed przeszkodą, skakać z mega daleka i generalnie wymyślać. Tyle że Siwy był w tym – jak we wszystkim zresztą – bardzo hardy. Pod tym względem był totalnym przeciwieństwem Elbrusa. Bo to był twardy zawodnik, który regularnie sprawdzał, kto właściwie w naszym duecie jest szefem i dlaczego, który gdzieś tam pod skórą walczył o dominację i którego przy próbach wprowadzania w życie pomysłu na odmawianie skoków trzeba było właśnie mocniej ścisnąć. Problem niby podobny, ale koń totalnie inny. Nic w jeździectwie nie jest dane raz na zawsze, rozwiązanie, które działa i przynosi oczekiwane skutki w pracy z jednym koniem totalnie nie sprawdza się z drugim. No może poza jednym – pokora i cierpliwość w jeździectwie sprawdzają się zawsze. Liczę, że i z tym problemem pomogą mi się uporać.