Pierwszy, zapoznawczy dzień konsultacji z Małgorzatą Morsztyn, który spędziliśmy z Dużym w sporej części na lonży, ja ucząc się robić mniej, a precyzyjniej i efektywniej i osiągać dzięki temu więcej, a Duży pracować ze mną i dla mnie, a przy tym w rytmie, używając grzbietu i zadu, opisałam w poprzednim tekście. Po tym pierwszym treningu byłam pełna entuzjazmu, ale nie wiedziałam, że najlepsze dopiero przede mną.
Podobnie jak pierwszego dnia oczywiście rozgrzewałam się przed treningiem samodzielnie tak, żeby z początkiem treningu przystąpić do faktycznej pracy. Mając w głowie wnioski i odczucia z poprzedniego dnia, założyłam, że od wyjścia z boksu będę z Dużym postępować tak, jak na poprzednim treningu. I tak już idąc na halę pilnowałam, żeby Duży zwracał na mnie uwagę i koncentrował się na moich komunikatach. Podczas stępa prosiłam go o dobre tempo, pilnując, żebym się przy tym nie zakleszczała i traktując już ten moment jako faktyczną pracę, zamiast pozwolić Elbrusowi snuć się leniwie po hali przez pierwsze dwadzieścia minut. Rozgrzewając się w kłusie i galopie, koncentrowałam się na rytmie i moim rozluźnieniu. Pozwoliłam Dużemu dobrze się bujnąć na luźniejszej wodzy, a dopiero, kiedy udało się znaleźć dobry wspólny rytm, zaczęłam nabierać wodze, zaokrąglać go i zapraszać do kontaktu, pamiętając o tym, żeby nie stracić dobrego tempa i nie zacząć się przy tym napinać. Chyba z grubsza udało się osiągnąć ten efekt, bo Trenerka na nasz widok powiedziała „no, ale dzisiaj popylacie!”. To był pierwszy fajny moment tego treningu – poczucie, że przy mojej dobrej koncentracji, jesteśmy w stanie osiągnąć może nie to samo, co pod okiem Trenerki, ale też dużą zmianę względem tego, jak pracowaliśmy dotychczas, a co więcej, że udało mi się dobrze przetrawić informacje z poprzedniego treningu i taki dobry efekt osiągnąć juz sama podczas rozgrzewki. Ale najlepsze było dopiero przede mną.
Tego dnia pracę zaczęłyśmy od… rozmowy. Stępowałam Dużego na luźnej wodzy, nie zapominając o tym, jaki ten stęp powinien być nawet w momentach luzu, a w tym czasie rozmawiałyśmy z Trenerką o tym, jak powinna wyglądać nasza relacja z Elbrusem i jak powinny wyglądać treningi. Ogromną zaletą konsultacji z Małgorzatą Morsztyn jest fakt, że jest ona osobą z ogromną i bardzo szeroką wiedzą i doświadczeniem, które przekładają się na jej szerszą perspektywę w pracy z uczniami, ale też przede wszystkim jej bardzo jednostkowe podejście do danej pary. Ten początek drugiego dnia jest dla mnie równie wartościowy, co odkrycie i uświadomienie sobie swoich błędów podczas poprzedniego treningu, w dużej mierze dlatego, że Trenerka nie mówiła mi, jak powinno się pracować z końmi w ogóle, tylko jak JA powinnam pracować z TYM koniem. Zaczęliśmy więc od rozmowy. Rozmowy o tym, jak powinnam pracować z Dużym, ale nie tylko w rozumieniu technicznym – korekty moich błędów popełnianych w siodle, sposobów zachęcenia i zmobilizowania Dużego do aktywnej pracy zadem i grzbietem, ale przede wszystkim w znaczeniu współpracy i komunikacji rozumianej szerzej niż tylko sposobu przekładania łydki czy działania wodzy. Rozmawiałyśmy o budowaniu relacji z Dużym ze mną w roli szefa i przewodnika, o tym, jak w najbliższym czasie Elbrus będzie mnie sprawdzał i kontrolował, jak będzie pytał, czy aby napewno jestem właściwą osobą do bycia przywódcą. O tym, jak w tym czasie będę musiała się umocnić w tej roli, ale też zbudować z Dużym partnerską relację, taką dzięki której przyjdzie taki moment, że Duży przestanie mnie sprawdzać i w odpowiedzi poddawać się mojej roli przywódcy, a zacznie robić różne rzeczy dla mnie. Trener podkreślała, że to szczególnie ważne w skokach, gdzie chęci i starania konia mają ogromne znaczenie. Mówiła też o tym, że aby osiągnąć taki stan rzeczy, kiedy Duży zwyczajnie chce i to chce dla mnie, a nie dla siebie – skoczyć, chociaż nie pasuje, przejechać koło kolorowego bannera, chociaż się boi, zaatakować straszny okser, chociaż jest straszny i z białych desek – budując tę swoją pozycję szefa i lidera, muszę też zbudować z Dużym dobrą partnerską relację. Oprócz treningów musi być w naszym wspólnym życiu trochę luzu, trochę zabawy, kiedy trenujemy to jest na serio i jest praca , ale czasem warto pozwolić sobie na luz i zabawę. A oprócz tego muszę pamiętać, że to moje utwierdzanie się w byciu przywódcą musi iść w parze z budowaniem poczucia wartości Dużego, że on też musi w tej relacji urosnąć, a moje bycie szefem nie może opierać się na wdeptywanie go w ziemię, tylko zachęcaniu do pracy i podążaniu za moimi wskazówkami. Trener podkreślała, zresztą nie tylko przy okazji mojego treningu, że muszę też być przede wszystkim szczera i sprawiedliwa w relacji z Dużym, szczególnie w momentach większej presji, nerwów i startów. Że musze nauczyć się panować nad swoimi emocjami i nerwami, a nie przelewać ich na konia. U Elbrusa, który jest koniem niepewnym, ze skłonnością do zamykania się i odcinania w chwilach stresu czy zbyt dużej presji, moje nerwy są szczególnie szkodliwe.
Drugiego dnia konsultacji skupiliśmy się na utwierdzeniu nas z Dużym w tym nowym sposobie współpracy. Mnie – w nieco innej równowadze, zupełnie inaczej działającej łydce i dosiadzie, w innym sposobie używania bacika, w innych reakcjach na zachowania Elbrusa, a przede wszystkim w zupełnie innym nastawieniu. Elbrusa – w innym tempie i rytmie, w innej ramie, inaczej pracującym zadzie i grzbiecie, ale też w innych reakcjach i podejściu do moich sygnałów. Starałam się zachować wszystkie te elementy jeżdżąc na kołach, po prostych, na obie strony, we wszystkich chodach, ale też przejściach, co było szczególnie trudne przy przejściach w dół, a przy tym pamiętać, że absolutnie każdy moment jest ważny. Bez względu na to, czy właśnie wyjeżdżamy na przekątną na zmianę nogi czy stępujemy na luźnej wodzy, cały czas powinnam pilnować swojej równowagi, luźnej łydki i dobrego rytmu. Elbrus jest koniem o długiej kłodzie ze skłonnością do rozwlekania się, do drobienia zadem i rozdzielania się na dwa konie – tego z przodu jakoś tam pracującego i tego z tyłu niespiesznie drepczącego. Pani Małgorzata pokazywała i korygowała moje błędy tak, by Dużego pozbierać do kupy, bujnąć od zadu i zaokrąglić. W pewnym momencie naszej pracy zapytała, czy może wsiąść na Elbrusa i zobaczyć, jak wygląda sytuacja z siodła. Nie zastanawiałam się nawet ułamka sekundy. Po pierwsze dlatego, że zawsze fajnie ogląda się świetnych jeźdźców jeżdżących na Twoim koniu. Po drugie dlatego, że takie spojrzenie z siodła daje nowy obraz i pozwala Trenerowi dodać kolejne uwagi czy spostrzeżenia. Po trzecie dlatego, że przyjrzenie się pracy Małgorzaty Morsztyn z koniem (niekoniecznie moim własnym) wraz z możliwością usłyszenia jej bieżących komentarzy odnośnie tego, co, jak i dlaczego robi samo w sobie jest świetnym doświadczeniem. I wreszcie po czwarte – być może najważniejsze – bo możliwość jazdy na moim własnym koniu po Małgorzacie Morsztyn była gwarancją poczucia i zapamiętania tego wrażenia w siodle, do którego powinnam potem dążyć.
Przyglądanie się pracy Trenerki było świetnym doświadczeniem, chociaż podkreślała, że sama jej praca z Dużym nie jest przykładem tego, do czego mam dążyć sama, tylko sposobem osiągnięcia u Elbrusa dobrej pracy grzbietu i zadu i dojścia do kontaktu, do których jako takich mam dążyć, uzyskania u Dużego takiej przepuszczalności, która pozwoli mi poczuć w siodle, jaki jest mój cel. Nie zmienia to jednak faktu, że Duży wyglądał pod Małgorzatą Morsztyn po prostu jak maszyna. Nie wydawał się, ani tak strasznie długi, ani rozwleczony, miał aktywnie pracujący zad i podniesione plecy, zupełnie zmieniła mu się rama, jakby się skrócił, zbił i podniósł nie tracąc przy tym mocy i ruchu naprzód. A przy tym wszystkim nie było w tym zupełnie walki i Duży tak zupełnie zwyczajnie się starał. Zresztą to właśnie powiedziała sama Trenerka po kilku minutach jazdy, że Elbrus jest pospinany i jakby posznurowany, ale bardzo, bardzo się stara. Tę współpracę miło się oglądało, ale miło się jej też słuchało, bo Trener bardzo dużo do Elbrusa mówiła – stanowczo, ale ciepło i zachęcająco. Miałam zresztą wrażenie, że ten zachęcający głos też miał swój ważny udział w osiąganiu właściwej reakcji i jeszcze większego wysiłku od Dużego. Siedząc w siodle pokazała mi ustawienia, o których rozmawiałyśmy, kiedy to ja siedziałam na grzbiecie Elbrusa, w wersji, do której mam dążyć – rozciąganie w dół i wydłużanie w dobrym rytmie, które pozwala Dużemu aktywnie wkroczyć pod kłodę i podnieść grzbiet, ale też nieco wyższe ustawienie bez utraty rytmu, które pozwala jeszcze mocniej uaktywnić zad i dojść do kontaktu. Moment, kiedy znalazłam się z powrotem w siodle był niesamowity i bardzo zaskakujący, bo wsiadłam jakby na innego konia. Siedziałam dobre kilka centymetrów wyżej, siodło jakby mi się wypełniło i miałam pod sobą po prostu więcej tego konia, z inną, bardziej skumulowaną energią. Ostatnie 10 minut niedzielnego treningu było wisienką na torcie tych konsultacji. Idealnym zwieńczeniem dwóch dni intensywnej pracy. Jeździło się po prostu świetnie. Duży był idealnie pode mną, zwarty i pełny, mocno idący do przodu, ale z głową ze mną, otwarty na rozmowę. Jakby krótszy i wyższy, z zadem wkraczającym pod kłodę i dobrym rytmem. Fantastycznie móc na koniec szkolenia zachować w głowie taki obrazek jako cel dalszej pracy i dowód na to, jak niesamowitego ma się konia. To był bardzo intensywny weekend. Od momentu pierwszej rozmowy z Trenerką, przez pracę na lonży, próbę znalezienia nowej równowagi, działania pomocy i komunikacji z Dużym, ustawianie naszych relacji z ziemi, przez odkrycie, jak wiele i jak szybko jestem w stanie osiągnąć nawet samodzielnie stosując się do porad z poprzedniego dnia, przez rozmowę o dalszej pracy i celach, spokojne szlifowanie, a potem obserwację Dużego pod panią Małgorzatą z nieukrywanym zachwytem zresztą, aż do tych ostatnich minut konsultacji spędzonych na moim nowym-starym najlepszym na świecie koniu kilka centymetry wyższym, dużo mocniejszym, a przy tym jakby lżejszym i elastyczniejszym. Te konsultacje to pod wieloma względami kolejny dowód na to, że w jeździectwie wszystko zaczyna się w głowie, bo tak naprawdę tam musiałam dokonać największej zmiany, żeby poczuć faktyczną różnicę w siodle. Po przetrawieniu wszystkich wrażeń i informacji, cieszę się z udziału w tych konsultacjach tym bardziej, że w dużej mierze nad moimi błędami i problemami, które były osią tego weekendu, pracujemy na codzień od wielu tygodni również z Grzegorzem. To szkolenie było więc przedłużeniem naszej codziennej pracy, a nie odwróceniem jej do góry nogami. Dzięki niemu w naszych treningach nie tylko udaje się zachować rady pani Małgorzaty z konsultacji, ale też lepiej rozumieć korekty i rady Grzegorza. Koniec końców to właśnie codzienne spokojne szlifowanie jest osią naszej pracy i ma największy wpływ na nasz rozwój, a udział w konsultacjach ma największy sens, jeśli dopełnia codzienne treningi. Jest rodzajem świeżego spojrzenia, bardziej szczegółowego podejścia, ale też innego sposobu tłumaczenia tych samych problemów w obrębie jednego podejścia do jeździectwa. Osobna sprawa, że takie konsultacje powodują inny rodzaj skupienia i koncentracji, czasem właśnie dlatego pozwalają odkryć jakąś przekładkę w głowie. Może właśnie dzięki temu, że było to przedłużenie a nie przekreślenie naszej codziennej pracy, to kubeł zimnej wody, który dostałam na początku pierwszego dnia konsultacji, nie sparaliżował mnie, tylko orzeźwił i zachęcił do szczerej, spokojnej pracy, a przez cały weekend miałam bardzo pozytywne odczucia i wrażenia nie tylko związane z samymi treningami i udziałem w szkoleniu, ale z naszą współpracą z Dużym. Następne konsultacje na wiosnę, już nie mogę się doczekać!