Jeden krok w tył, dwa do przodu.

DSC_4313

Pare tygodni temu zaliczyliśmy z Dużym mały kryzys. Niby nie było bardzo źle, ale jednak był to regres względem poziomu, który udało nam się wypracować. Duży zrobił się jakiś taki ciężki, znowu na części treningów miałam wrażenie, że wyciskam z niego każdy skok i chociaż w ogólnym rozrachunku pracował i skakał, to i ja z siodła, i trener z ziemi oboje mieliśmy poczucie, że mamy jakiś spadek formy. Po części napewno wynikało to z powrotu do pracy na pojedynczych przeszkodach po długim i żmudnym szlifowaniu szeregów i kombinacji gimnastycznych. Zaczęliśmy intensywną pracę na szeregach, bo sprawiały nam najwiecej problemów i były zdecydowanie naszym najsłabszej punktem, ale też dlatego że te ćwiczenia poprawiały naszą komunikację, elastyczność i równowagę, a Dużemu dawały siłę. Paradoksalnie kiedy udało się przepracować temat szeregów, wysypały się nam stacjonaty i to zbiegło się w czasie z ogólnym spadkiem formy. Wróciliśmy do intensywniejszej pracy na pojedynczych przeszkodach, do skakania dłuższych sekwencji, do różnych kombinacji, do niższych przeszkód niż te, które ustawiał nam trener w szeregach, ale czasem do ciaśniejszych czy trudniejszych najazdów i nagle okazało się, że ta praca sprawia nam trudność, a Duży w ogóle jakby stracił trochę mocy. W związku z tym spadkiem formy zdecydowaliśmy żeby nie jechać na czerwcowe zawody w Swoszowicach, które pierwotnie planowaliśmy. Nie ukrywam, ze byłam zawiedziona, jak bardzo wie tylko nasz trener, który przez jakiś czas był zmuszony słuchać mojego stękania i wylewających się frustracji. Nastawiałam się na ten wyjazd, ale też od początku pracy z Dużym starałam się, żeby moje plany i ambicje nie brały góry nad rozsądkiem i żebyśmy z Dużym pracowali we własnym rytmie i tempie. Tym razem oznaczało to rezygnację z wyjazdu, który zaplanowałam i spokojną pracę nad naszymi problemami. Marudziłam, ale gdzieś z tyłu głowy miałam poczucie, że to dobra decyzja.

DSC_4323-kopia

W związku ze spadkiem formy Trener zarządził też zmianę trybu pracy, zamiast cisnąć Dużego więcej i więcej, zmodyfikowaliśmy nasz tygodniowy rozkład jazdy i przeszliśmy w rytm 1-2 dni lonży, 1 dzień w terenie (o ile są do tego warunki), 2 dni płaskiej pracy, 1 dzień wyższych skoków, 1 dzień pracy na niższych kombinacjach i 1 dzień wolny. Zaczęliśmy więc mniej skakać, a więcej pracować na płaskim, wprowadziliśmy trochę większą różnorodność i zdjęliśmy z Dużego presję i obciążenie. Ja znowu musiałam zagryźć zęby, bo wiadomo, że chciałoby się zawsze iść tylko do przodu, robić i skakać więcej, wyżej i częściej. Ale prawda jest taka, że niedosyt odczuwałam tylko przez chwilę, bo efekty zmiany rytmu naszej pracy widać było po pierwszym tygodniu. Elbrus zrobił się dużo lepszy, dużo chętniejszy i dużo lżejszy. Przede wszystkim podczas pracy na przeszkodach, ale również podczas płaskiej pracy i… na lonży! Łatwiej jest nam się dogadać, bardziej mogę na niego liczyć i czuję, że mam po drugiej stronie siodła chętnego i otwartego partnera. Czasem warto odpuścić, zdjąć presję, zmniejszyć intensywność pracy po to, żeby odzyskać chęci i entuzjazm. Osobna sprawa, że Duży źle znosi zbyt wielką presję i z tym koniem nie można się zachłysnąć, nie można chcieć więcej i więcej, bo on zamiast pracować lepiej, zamyka się w sobie i z każdym treningiem traci chęci i entuzjazm. A entuzjazm jest dla tego konia bardzo ważny. Duży musi chcieć, musi mieć siłę i być świeży, wtedy potrafi dać z siebie naprawdę wiele.

DSC_4271

DSC_4285

Zresztą ta zmiana rytmu naszej pracy to nie tylko większa różnorodność i mniejsze obciążenie, ale też więcej płaskiej pracy, a ta sama w sobie pozytywnie przekłada się na skoki. Podczas płaskich treningów dużo szlifujemy przejścia, staramy się, żeby Elbrus angażował grzbiet, żebym ja zachowywała elastyczny dosiad, utrzymywała Dużego na pomocach, nie zakleszczała się kolanami, miała aktywne i luźne łydki, nie usztywniała barków, żebyśmy z Dużym cały czas pozostawali w równowadze, żebym miała go pod sobą, w aktywnym rytmie. Staram się nie zapominać o tej pracy podczas treningów skokowych, nie przechodzić podczas w tryb praca na przeszkodach i nie traktować po macoszemu przejść, równowagi i jakości chodu, a moja koncentracja na przejściach, na aktywnym ruchu naprzód przekłada się na same skoki. Jeśli zagalopowanie do przeszkody jest byle jakie, niechlujne, a sam galop poza równowagą, to i skok będzie gorszy, niż wtedy, kiedy dojeżdżamy do przeszkody równo, razem i aktywnie.

Wiadomo, że ten tygodniowy rytm pracy jest dla nas dobry dzisiaj, za jakiś czas może się okazać, że będziemy więcej pracować na lonży, albo więcej na małych przeszkodach, a mniej na płaskim, może będziemy mogli zwiększyć trochę obciążenie, albo wręcz przeciwnie. W końcu nic w jeździectwie nie jest dane raz na zawsze, a jedyne co jest pewne to zmiana.

DSC_4289

DSC_4309

Na fali powrotu do solidnej pracy i odwołania wyjazdu do Swoszowic, postanowiliśmy wybrać się na kolejny trening wyjazdowy do Facimiecha, żeby kolejny raz zmierzyć się z pracą poza domem, w innych niż znane nam warunki. Trafiliśmy niestety na kiepską pogodę, dzień wcześniej padał deszcz i plac był zalany, ale na szczęście nie na tyle śliski i grząski, by nie dało się skakać. Duży był tego dnia naprawdę dobry, zmiana rytmu naszej pracy zrobiła swoje i Duży wjechał na plac chętny i rześki, ale też skupiony na pracy. Tym razem był nawet lepszy niż ostatnio, chociaż i wtedy był przecież skoncentrowany i uważny. Skakał czysto i chętnie, mimo że tym razem mnie brakowało dobrej analizy i podejmowania właściwych decyzji. Kilka razy próbowałam go wybić przed przeszkodą na foulę wcześniej, bo wydawało mi się, że to właściwy moment, a Duży mimo mojego rażącego łajzostwa jakoś ratował się z sytuacji, kiedy indziej podprowadzałam go zbyt blisko, a on znowu dzielnie skakał. Jednym słowem mimo spokoju i opanowania, miałam swoje „widzenia” i pakowałam Dużego w kłopoty, a on i tak dawał z siebie tyle, na ile pozwalała mu sytuacja. Ale żeby nie było tak całkiem idealnie, nie obyło się bez drobnych problemów. Elbrus generalnie nie lubi wszelkich udziwnień na przeszkodach, odskosów, desek, kolorowych straszaków i chociaż zarówno podczas poprzedniej wizyty w Facimiechu, jak i tym razem dzielnie mierzył się z różnymi straszydłami, to trafił też na przeszkodę wzbudzającą jego wyjątkowy niepokój. A mianowicie taką z… białą deską, ze wszystkich udziwnień, kolorowych, szerokich i krzykliwych to właśnie ona okazała się najstraszniejsza. Trochę się z tego śmieję, ale też rozumiem, że prawdopodobnie okser z białych drągów i białej deski stojący na białym piasku zlewał mu się w jedną całość i zwyczajnie nie wiedział, co to jest. Duży nie tyle nawet odmawiał samego skoku, co bał się w ogóle zbliżyć, najeżdżaliśmy na straszny okser, a on hamował z trzech czy czterech fouli wcześniej fukając i błyskając białkami. W takiej sytuacji ciężko mieć do niego pretensję, bo to strach, a nie bunt czy lenistwo, a taki problem trzeba spokojnie przepracować. Przeszkodę oczywiście udało się skoczyć i to nie raz, chociaż po drodze była i taka sytuacja. Już witałam się z mokrym kwarcem, chociaż oczywiście na własne życzenie, bo gdybym nie wyszła za wcześnie, to by mnie to radosne i nieplanowane zaglądanie do środka oksera nie spotkało, ale na szczęście Duży będąc najukochańszym kucykiem na świecie wrzucił mnie z powrotem do siodła.

DSC_4242-kopia

Paradoksalnie fajnie że taki problem wyszedł teraz, jest to sygnał, że trzeba Elbrusowi serwować więcej takich udziwnień, żeby otrzaskał się z różnymi sytuacjami, bo tym razem nie była to niechęć czy bunt, ale zwyczajny i bardzo szczery strach. Kiedy w końcu udało się pokonać straszny okser, Duży bez zawahania chętnie skakał go również w dużo wyższej wersji. Takich straszaków  będziemy teraz z pewnością skakać więcej i na spokojnie przepracujemy temat. To był naprawdę dobry trening, chociaż byłam niezadowolona z siebie, ale inaczej niż mogłam się tego spodziewać, bo to nie stres czy nerwy wzięły nade mną górę, tylko bezmyślność i kiepska ocena sytuacji. Udało mi się na spokojnie podejść do problemu oksera ze strasznymi deskami i mimo zawirowań po drodze, go przepracować, nie spinałam się widzami czy końmi, tylko zwyczajnie zrobiłam trochę głupot. Wciąż jednak udawało mi się pozbierać po jednym zepsutym najeździe i na zimno podejść do kolejnej przeszkody, więc o tyle jestem z siebie zadowolona. Każdy taki wyjazd to dla mnie takie sprawdzenie naszych umiejętności i mojej głowy. To próba tego ile się nauczyliśmy i na ile potrafimy się koncentrować i mierzyć z kolejnymi zadaniami bez względu na okoliczności. Oddaliśmy kilka naprawdę dobrych skoków, takich, z których jestem zadowolona, dobrze się rozprężyliśmy i nie licząc problemu strasznych desek, większość kombinacji udało się nam pokonać na czysto mimo moich radosnych widzeń i fantazji ponoszącej mnie przy ocenie odległości i odskoku. Duży był przy tym chętny i elastyczny, a to dla mnie znak, że idziemy w naszej pracy w dobrą stronę, a decyzje, które podjęliśmy, przynoszą dobre rezultaty. Czasem warto zrobić krok w tył, żeby dwa kolejne móc zrobić do przodu.

DSC_4267

1 Comment

  1. Z końmi trzeba pracować tak żeby chciały dać z siebie wszystko a nie tak żeby z musu dawały tyle co nic. Doskonale Was rozumiem, mój jeśli wymagam za dużo albo oczekuje czegoś czego on nie rozumie to po prostu przestaje reagować, dosłownie zamyka się na pomoce i stoi, albo leci na oślep.
    Niezmiennie Wam kibicuje i trzymam kciuki za sukcesy

Dodaj komentarz