Hackamore czyli mała-wielka zmiana

DSC_1214

Czujni czytelnicy mogli dostrzec na zdjęciach i filmach z naszych ostatnich treningów pewną małą-wielką zmianę, która w zaskakująco pozytywny sposób wpłynęła na naszą komunikację i jakość naszej pracy. A mianowicie – zmieniliśmy kiełzno. Była to zmiana o tyle spora, że ze zwykłego pojedynczo łamanego wędzidła przerzuciliśmy się na…hackamore! To oczywiście nie był mój pomysł, ja nie ukrywam, że na kiełznach się nie znam. Z Siwym w zasadzie przez cały okres naszej współpracy jeździłam na jednym wędzidle – łagodnej podwójnie łamanej oliwce, a już ze wszystkich znanych mi patentów hackamore zaliczało się do grupy tych, których trochę bałam się używać. Pomysł na zmianę kiełzna był oczywiście Grzegorza, a ja chociaż podchodziłam do tematu z rezerwą, to wyznaję zasadę, że warto trenować z osobą, do której ma się zaufanie nawet wtedy, kiedy proponuje coś, czego samemu na własną rękę nie wdrażałoby się w trening. I tak, jak nie dyskutuję (chociaż przyznaję się bez bicia, że czasem marudzę pod nosem) z ciasnymi zakrętami, skokami-wyskokami, których szczerze i z wzajemnością nienawidzę, z wysokością czy trudnością przeszkód, bo uznaję, że jeśli Trener coś nam ustawił, to ma to sens i pozostaje w zasięgu naszych możliwości, tak samo nie dyskutowałam z pomysłem hackamore, chociaż podchodziłam do niego z rezerwą. Swoją drogą zaufanie do osoby, pod której okiem się pracuje i w ogóle wybór odpowiedniego trenera to jest temat zasługujący na osobny tekst, ale o tym innym razem.

DSC_0988

Wracając do hackamore – wbrew pozorom jest to stosunkowo mocne kiełzno, działa na zasadzie dźwigni i oddziałuje na kość nosową, która jest bardzo wrażliwą częścią końskiej głowy. Na ile prawdziwe są historie o tym, że używając hacka można tę kość złamać – nie wiem, ale z całą pewnością nie jest to łagodny kantarek. Patenty są jednak dla ludzi, pod warunkiem, że wie się kiedy i jak ich używać i ma się przy tym dostatecznie stabilne i czułe pomoce. W naszym przypadku hackamore okazało się totalnym strzałem w dziesiątkę, co więcej byłam tego pewna już po kilku minutach jazdy.

Duży jest koniem bardzo wrażliwym na pysku, a przy tym z pewną trudnością w rozluźnieniu i tendencją do usztywniania się w potylicy, do walki z ręką. Chyba od zawsze był jeżdżony bardzo po męsku, na mocnym kontakcie. Ja pracując z nim mam spory problem i nie chodzi tu tylko o ustawienie, bo jak wiadomo to czy koń trzyma głowę „w dół” i ma piękną okrągłą szyję jest tak na prawdę tematem wtórnym i drugorzędnym, na prawdę liczy się to, czy koń pracuje grzbietem, czy idzie od zadu. Jeśli tak jest, to wcześniej czy później znajdzie swoje wygodne miejsce na kontakcie i pokaże piękną szyję. Fajnie opowiadał o tym Gerd Heuschmann na szkoleniu, na którym byłam (ale to było dawno!) – to wszystko co masz na ręce, na przodzie konia, dostajesz w zamian za to, co wypracujesz dosiadem, dobrego ustawienia przodu czy głowy konia nie da się wziąć, można je tylko dostać. Tak więc u Dużego problemem jest nie to, że idzie z głową w chmurach, że jest niestabilny na kontakcie, ale przede wszystkim to, że bardzo często brakuje mu rytmu, dążności do ruchu naprzód, jest zamknięty i poblokowany, bez względu na to, jak łagodnie i stabilnie staram się działać. Zmiana wędzidła na hackamore oczywiście nie rozwiązała całkiem tego problemu, bo w jeździectwie żaden problem nie znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, tylko dlatego że zmieni się sprzęt, ale w dużej mierze pomogła nam zrobić krok naprzód. I to dosłownie, bo Elbrus chętniej idzie do przodu, łatwiej uzyskać mi okrągły galop, rozluźnienie oparte o dążność do ruchu, pracę grzbietu i zadu. Duży nie spina się tak w odpowiedzi na mój kontakt, nie zamyka się, nie boi się o swój pysk, nie ucieka przed wędzidłem, a to już bardzo, bardzo dużo.

DSC_1327

Przez pierwsze jazdy obchodziłam się z Dużym trochę jak z jajkiem, bojąc się, że zrobię mu krzywdę i nie bardzo mając zaufanie do swojej ręki na tym kiełźnie. Na hackamore jeździec działa trochę inaczej niż na wędzidle. Na hacku nie działa się ani jedną wodzą, ani w bok, bo to sprawia, że czanki zaczynają się wyginać i boleśnie wbijać koniowi. Działanie wodzy musi być jeszcze bardziej zrównoważone i symetryczne niż na wędzidle. Hackiem nie można dziubnąć, potrząsnąć, obudzić jak wędzidłem. Przy wielu swoich zaletach hackamore może dużo bardziej niż wędzidło zapraszać konia do uwieszenia się na przodzie, chociaż jak z większością problemów jest to wina nie samego patentu czy nawet konia, a złego działania jeźdźca. Wiem, bo jeżdżąc samodzielnie w pierwszym tygodniu używania hacka nosiłam Dużego przez godzinę na ręce, problem oczywiście znikł całkowicie następnego dnia podczas treningu z Grzegorzem, kiedy – tu żadnego zaskakującego zwrotu akcji nie będzie, tylko moja bezmyślność – okazało się, że to nie Duży wisi na hacku, tylko ja za dużo działam lewą wodzą.

DSC_1022

DSC_1039

Płaszczyzną największych zmian spowodowanych rezygnacją z wędzidła na rzecz hackamore są zdecydowanie skoki. Elbrus dużo lepiej reaguje na działanie tego kiełzna, w odpowiedzi na moje wycofanie się czy skrócenie nie usztywnia się tylko faktycznie skraca przy zachowaniu pracy zadu i grzbietu, co w skokach jest oczywiście kluczowe. Nie mam więc efektu wysztywniania się i dreptania po wyjściu z zakrętu, Duży lepiej znosi na tym kiełźnie moje błędy i, co najważniejsze, jest dużo bardziej chętny do ruchu naprzód, a to u tego konia (ale i w ogóle!) szczególnie ważne podczas pracy na przeszkodach.

Przy tych wszystkich zaletach, przy większej chęci do ruchu przy dążeniu do rozluźnienia, wyciągania się w dół, przy wyeliminowaniu u Dużego lęku przed szarpaniem za pysk, który go usztywniał i rozpraszał, hackamore pozostawia mi wciąż pełną kontrolę nad koniem, a byliśmy na tym kiełźnie również w terenie, gdzie nie odczułam absolutnie żadnej różnicy, oraz dosyć precyzyjne narzędzie komunikacji, na którym w ostatecznym rozrachunku pracuje się z koniem podobnie jak na wędzidle. Przyznaję – byłam sceptyczna, ale patenty są dla ludzi (i koni!), jeśli tylko potrafi się ich używać i dobrać do danej pary, sytuacji czy potrzeb. To, co dla jednego konia i jeźdźca spełnia swoją funkcję w stu procentach, dla innego może zupełnie się nie sprawdzić. My z hackamore przynajmniej na ten moment na pewno się zaprzyjaźnimy.

Hackamore to pojęcie prawie tak szerokie jak wędzidło, rodzajów jest całe mnóstwo, różnią się budową poszczególnych elementów, materiałem, długością czanek, a co za tym idzie sposobem działania i siłą, mogą być plecione, miękkie, sztywne, z łańcuszkiem. My jeździmy na stosunkowo łagodnej wersji tego kiełzna czyli miękko podszytym skórzanym hacku bez łańcuszka z krótkimi czankami Waldhausena.

DSC_1048

DSC_1051

2 Comment

  1. Zuzanna says: Odpowiedz

    U nas na tą chwilę sprawdza się wędzidło z wąsami i miedzianym łącznikiem. Wielokrążek zakładamy raz na jakiś czas i to też bardziej w zapięciu na zwykłe kółka. Szkoda że wiele osób nie rozumie że to co u nich działa u Ciebie działać nie musi- ile się nasłuchałam co powinnam a czego nie to nie policzę…

    Trzymam za Was kciuki, życzę wielu sukcesów, dobrych wniosków i nie gasnącego zapału

  2. Calinka says: Odpowiedz

    Dzięki, ja właśnie przymierzam się do sprawdzenia hackamore na koniu którego dzierżawię. Kiedyś był jeżdżony na bardzo mocnym phelamie przez „mocną rękę”. Teraz phelam jest delikatniejszy ale wciąż ciężko go zatrzymać, chodzi cały spięty… oby zadziało choć trochę to będzie wstęp do dalszych zmian 😉

Dodaj komentarz