W ostatnim czasie złożyło się kilka wydarzeń i kilka decyzji, które wpłynęły na moje spojrzenie na Elbrusa, na siebie samą jako jeźdźca i właściciela konia, ale też na jeździectwo jako takie. Najpierw był pierwszy zjazd kursu masażu, po którym wróciłam do domu ze skryptem manualnej oceny kondycji konia i zadaniem oceny przynajmniej kilku koni. Duży był oczywiście pierwszym pacjentem, za którego ocenę się wzięłam. Znam go już jakiś czas, więc wiedziałam czego się spodziewać, ale efekty i tak trochę mnie przytłoczyły. Skrypt służy ocenie ogólnej kondycji konia i lokalizacji napięć, jest narzędziem umożliwiającym diagnozę i odpowiedni dobór rodzaju i formy masażu, ale też monitorowania zmian u danego pacjenta. Duży jest koniem spiętym, kiepsko pracującym grzbietem z tendencją do bycia koniem „jedynkowym”, wiedziałam, jaki ma problem z akceptacją kiełzna, wiedziałam też, że pracował na czarnej wodzy, a ta zwykle niestety nie pozostaje bez wpływu na konia, jego grzbiet, napięcia i sposób pracy pod jeźdźcem. U Dużego czarna napewno zrobiła swoje. Ale swoje zrobiły też moje własne błędy, bo przecież ja sama głównie się uczę i jakbym się nie starała, robię przy tym masę głupot. A przecież każdy zły nawyk jeźdźca, każdy notorycznie popełniany błąd, każde napięcie przekłada się na konia.
Elbrus podczas mojej oceny pokazał całą masę bolesności i napięć – w potylicy, w odcinku lędźwiowym kręgosłupa czy w okolicy kłębu. Ten moment był dla mnie trochę punktem zwrotnym. Nie chcę przez to powiedzieć, że reakcje Dużego mnie zszokowały, znamy się przecież od kilku miesięcy, 6 razy w tygodniu jestem w stajni, wsiadam, pracuję i po prostu jestem z nim, wiedziałam więc czego się spodziewać, a mimo to reakcje Dużego na nacisk w poszczególnych punktach uświadomiły mi skalę problemu, której jednak nie doceniałam.
Z tą świadomością mogłam zrobić kilka rzeczy. Uznać, że tak po prostu jest, że większość koni ma jakieś tam bolesności, że siedzenie na końskim grzbiecie samo w sobie jest nienaturalne, a Elbrus nie ma już 5 lat i ma prawo go gdzieś strzykać i uciskać. I byłoby w tym trochę racji. Mogłam też powiedzieć sobie „w porządku, mój koń ma problem, ale ja mam tego konia kilka miesięcy, to wina tych wszystkich, co jeździli na nim wcześniej, a nie moja”. I w tym też byłoby trochę racji. Ale mogłam też przyznać, że po część jest to wina jeździectwa jako takiego, które jest dla konia obciążające, po częśći wieku Elbrusa i nawyków, których nabrał przez te wszystkie lata pracy pod różnymi osobami, ale przy tym wszystkim szczerze powiedzieć samej sobie, że jest to i moja wina, bo to ja pracuję z nim od sierpnia. A przede wszystkim, że jest to moja odpowiedzialność, bo to jest przecież mój koń. I tak właśnie uznałam, chociaż było to trudne, bo za tym stwierdzeniem stało poczucie, że przez ostatnie miesiące zaniedbałam coś bardzo ważnego.
Jakby tego było mało uświadomiłam sobie, że przez te wszystkie miesiące dołożyłam jeszcze jedną wielką i ważną cegiełkę do problemów i bolesności Elbrusa. Siodło, którego przez ten czas nie dopasowałam, bo „jakoś tam leżało”, a ja w związku z tym temat jego zmiany czy dopasowania cały czas spychałam na dalszy plan. I dalej jeździłam. To wszystko zaczęło mi się składać w jeden spójny obraz – bolesność i napięcia Elbrusa, na pierwszy rzut oka widoczne zbliżone wyrostki kolczyste, niedopasowane, kiepsko na nim leżące siodło, jego odmowy przy wyższych skokach, brak elastyczności na przeszkodach.
Przez te wszystkie miesiące naszej wspólnej przygody Duży dał z siebie naprawdę bardzo wiele. Z pewnością więcej, niż ja się spodziewałam i prawdopobnie więcej, niż spodziewał się nasz Trener i wszyscy, którzy znali Elbrusa wcześniej. Kiedy zaczynaliśmy pracować, nie umiałam na nim zagalopować i nie jest to kokieteria. A kiedy już mi się udało, Duży więcej machał głową, niż przemieszczał się do przodu. Do tego notorycznie odmawiał skoków nawet na całkiem kucykowych przeszkodach rzędu 60cm. Na każdym treningu zaliczałam przynajmniej 5-6 sliding stopów, a były i takie, po których chciało mi się płakać ze złości i frustracji. Dzisiaj bez większych ceregieli skaczemy oksery 120cm, pokonujemy coraz trudniejsze kombinacje i coraz częściej mam poczucie, że o ile sama zachowam trzeźwość umysłu, to mogę na tego konia liczyć, nawet na wyższych przeszkodach i w trudniejszych sytuacjach. Elbrus przez ostatnie pół roku dał z siebie naprawdę bardzo wiele. Czas, żebym ja dała coś z siebie i pomogła jemu. I dlatego zdecydowałam się na kilka rzeczy.
Po pierwsze na zakup nowego siodła i jego rzetelne dopasowanie. Już od kilku tygodni czekamy na naszego nowego Kentaura Titan precyzyjnie dopasowanego pod plecy Dużego i moje cztery litery, który aktualnie jest gdzieś pomiędzy fabryką a rymarzem. Na czas najpierw poszukiwania idealnego siodła, a teraz jego dopasowania Trener pożyczył mi swoje siodło, które na Dużym leży wciąż nieidealnie, ale zdecydowanie lepiej niż moje dotychczasowe. Do tego doszły zmiany treningowe. Regularna, częsta i intensywna praca na lonży, którą zaczęliśmy już zimą, ale dalej kontynuujemy. Zdecydowanie więcej solidnych treningów na płaskim – gimnastyki, przejść, chodów bocznych i zgięć. Do tego regularne masaże i suplementacja na przyrost masy mięśniowej.
I wreszcie moja ostatnie decyzja, która ma pewnie tyle samo zwolenników, co przeciwników. Decyzja o ostrzykaniu Dużemu pleców. Podjęta świadomie i na chłodno, z pełną świadomością wad i zalet tego rozwiązania, po konsultacji z doświadczonym weterynarzem, którego opinii ufam w pełni. Zdecydowałam się na mezoterapię nie dlatego, że liczyłam na szybkie efekty, rozwiązanie jak za dotknięciem magicznej różdżki i lepsze wyniki w nadchodzącym sezonie, ale po to, by kupić Elbrusowi czas na nabudowanie mięśni bez bólu i jego dotychczasowych dolegliwości, by wykorzystać efekty ostrzykania na pracę, która pozwoli Dużemu przynajmniej po części na stałe zneutralizować jego problem z plecami. Wiem, że mezoterapia to efekt na chwilę, że nie jest formą faktycznego leczenia problemu, tylko tłumienia jego objawów – bolesności i napięcia. Wiem, że nie da się jej stosować w nieskończoność. Wiem też, że u konia, który ma 12 czy 13 lat i bolesność, która nie pojawiła się wczoraj, w ogóle nie można liczyć na cuda. Ale wierzę, że solidnym, rozsądnym treningiem, rzetelną pracą bez obciążenia jeźdźca, fizjoterapią, dobrą dietą, ruchem i suplementacją mogę przez te kilka miesięcy zbudować Dużemu bazę mięśni, które podniosą jego komfort życia i zneutralizują dotychczasowe problemy na tyle, na ile to możliwe. Wiem też, że wiele osób powie, że te same efekty mogłabym osiągnąć bez ostrzykania, samą rozsądną pracą, lonżą, masażem, regularnym pastwiskowaniem, ale znam Elbrusa, skalę jego problemu i wiem, ile ma lat. Przed nami jeszcze wiele lat wspólnej pracy i zabawy, ale Duży z problemem bolesnych pleców nie funkcjonuje kilka tygodni, a i jego fizyczne możliwości poradzenia sobie z problemem bez wsparcia są dużo mniejsza niż u pięcio- czy sześciolatka. Duży mezoterapię miał w połowie kwietnia. Z perspektywy tych dwóch miesięcy jestem więcej niż zadowolona z podjętej decyzji i wierzę, że dzięki rozsądnemu podejściu do pracy, suplementacji, masażom, diecie i pastwiskom, które dzięki ostrzykaniu mogą jeszcze lepiej zaprocentować, za kolejne cztery czy sześć miesięcy, kiedy bezpośrednie efekty mezoterapii przestaną działać, będę równie zadowolona.
To nie jest tak, że dotychczas nie zależało mi na dobrostanie Elbrusa i nagle, trochę przypadkowo, za sprawą kursu masażu odkryłam, że mamy problem. Jeżdżę, a przede wszystkim jestem z tym koniem już prawie rok i przez ten czas oboje poznaliśmy się całkiem nieźle z naszymi lepszymi i gorszymi stronami, nawykami i problemami. Wiedziałam więc, jak sprawy wyglądają, ale czasem wiedzieć, a faktycznie zobaczyć i jednoznacznie sobie uświadomić to dwie różne sprawy. Odkąd Duży jest ze mną, to starałam się robić wszystko jak należy, nie powielać błędów, które popełniłam z Fabsem, czerpać ze swojej własnej wiedzy i doświadczeń, ale też opierać się na wiedzy i doświadczeniu tych, którzy na wielu sprawach znają się lepiej niż ja. Starałam się więc, żeby nasz trening był zrównoważony i rozsądny, a nie oparty na moich ambicjach, marzeniach i przeczuciach. Z równym rozsądkiem podchodziłam do opieki nad Dużym, starając się, żeby jego dieta była dobrze zbilansowana. Zaraz po tym, kiedy go kupiłam, zrobiłam mu pełne badania krwi, by tę dietę monitorować, dbałam o dobre prowadzenie kopyt, z odpowiednią suplementacją, kiedy tylko pojawiła się taka potrzeba. Starałam się, żeby miał dobre końskie życie, spędzał możliwie dużo czasu na padoku i pastwisku, a przed otwarciem pastwisk na spacerach w ręku na trawę nie tylko od święta, a każdego dnia. Jestem zresztą w stajni codziennie, nie tylko po to, by jeździć, ale też po to, by sumiennie lonżować, dbać i przede wszystkim być z Elbrusem. Wydawałoby się, że wszystko robię jak należy. A jednak temat pleców zaniedbałam.
Zawsze krytycznie patrzę na tych właścicieli, którzy przecież kochają swoje konie i kochają jeździć, ale którym z chęcią doradziłabym zakup worka dobrej paszy zamiast nowego czapraka, którym raz na czas przydałaby się wizyta zoofizjoterapeuty zamiast nowej derki i trening z rozsądnym trenerem zamiast kolejnych samodzielnych prób skakania szeregu z kompletnie źle odmierzonym odległościami. Którzy nie widzą na pierwszy rzut oka kiepsko prowadzonych kopyt, źle nabudowanych mięśni świadczących o napięciu, a nie właściwej zaangażowanej pracy, czy zwyczajnych, rażących niedoborów w diecie. W kwietniu podobnie krytycznym okiem spojrzałam sama na siebie i chociaż był to moment trochę gorzki, to jednak potrzebny i taki, który prowadził do zmiany na lepsze – w życiu Dużego, ale też we mnie samej.
Bardzo popieram takie podejście. Wiele osób zapomina że na konia trzeba patrzeć kompleksowo A nie tylko wąskim torem. My w miarę możliwości korzystamy z fizjoterapii i robimy dużo Ćwiczeń z ziemi:) to bardzo pomaga
Dziękuję! Tak naprawdę bycie właścicielem konia czy jeździectwo jako takie to dużo więcej niż sama jazda, a czasem trochę się o tym zapomina. Na konia trzeba, tak jak piszesz, patrzeć kompleksowo. A fizjoterapia, praca z ziemi, lonża czy wyjazdy w teren fantastycznie równoważą pracę pod siodłem i nie można o nich zapominać